Szkoła i "szlachetna opresywność"
W radiowej dyskusji sprzed ponad dziesięciu lat o szkolnych lekturach prof. Ryszard Koziołek, ceniony literaturoznawca, przypomniał zdanie Jerzego Pilcha: "kanon to są książki, których nikt nie czyta dobrowolnie".
− Chyba trzeba się zgodzić z tym, że większość tekstów, o które się upominamy, które są dla nas ważne, wymagają pewnej szlachetnej opresywności, jaką jest jednak szkoła - mówił prof. Ryszard Koziołek.
Ta "opresywność" łączy się rzecz jasna z tym, co przeciwnicy wszelkich "list obowiązkowych" podnoszą wielokroć: system szkolny ustala (w mniejszym lub większym stopniu) pewien literacki kanon i nakazuje zapoznanie się z nim. Zamiast więc wynegocjowanego między uczniami a nauczycielem wyboru tytułów, zamiast podążania za bieżącymi gustami młodych ludzi, zamiast spontanicznych "spotkań z testem" – straszący stygmat "lektury". A wraz z tym "piętnem" – skojarzenie z czymś anachronicznym, trudnym i nudnym.
Skąd zaś ów "szlachetny" wymiar tego lekturowego przymusu, o którym mówił prof. Koziołek? Być może stąd, że przymus ten – gest państwa, które kanon ustala i kontroluje wymogi z nim związane - ufundowany jest na kształtowaniu i obronie pewnego świata wartości.
Jakie to wartości? "Współtworzenie świadomości narodowej, również europejskiej"; "budowanie kulturowej pamięci zbiorowej", "przybliżanie wybitnych osobowości", "obrona hierarchii i wartościowania zjawisk artystycznych" – między innymi te kwestie wysuwał, broniąc kanonu lektur, Stanisław Bortnowski, ceniony polonista i metodyk, w swoim "Przewodniku po sztuce uczenia literatury".
"Erozja kanonu jest dowodem odcięcia się od przeszłości", pisał Stanisław Bortnowski. Nie oznacza to jednak, dodawał, że kanon ma być niezmienny.
60:10 lektury odrzucone___v2013006795_tr_0-0_b2f56a11[00].mp3 W dyskusji o kanonie lektur szkolnych udział biorą: prof. Anna Nasiłowska, prof. Ryszard Koziołek, Tomasz Pindel oraz Małgorzata Szybalska. Audycja Hanny Marii Gizy z cyklu "Sezon na Dwójkę" (PR, 16.10.2013)
Z dziejów szkolnego czytania
Kanon polonistycznych lektur był bowiem zmienny z natury rzeczy. Wpływ na to miał przede wszystkim kontekst społeczno-polityczny, cele nauczania, przewartościowania na giełdzie literackich sław, ale i po prostu napływ, wraz z nieustępliwym prądem literackich epok, nowych nazwisk.
Niełatwo nawet w największym nawet skrócie prześledzić dzieje tych zmian. "Kanon lektur" w sensie instytucjonalnym pojawiał się stopniowo wraz z nadejściem odrodzonego po zaborach państwa polskiego. Wcześniej pojawiały się różnego rodzaju, przy okazji rozważań o nauczaniu literatury, sugestie. Komplikacji sprawie nadaje również fakt zróżnicowanych poziomów nauczania, zatem i polonistycznych programów.
Można jednak spojrzeć na interesującą nas kwestię nieco wybiórczo i punktowo. Na kilka momentów w historii "szkolnego czytania i poznawania polskiej literatury" – zawężając zakres czasowy do lat PRL włącznie – by sprawdzić, jakie były giełdy nazwisk i tytułów.
Rozbieranie poetów
W Liceum Warszawskim funkcjonującym w trzech pierwszych dekadach XIX wieku (wówczas najlepszej szkole na Mazowszu) na liście nauczanych przedmiotów znajdowały się m.in. język polski. I tak w klasie szóstej łączono historię polską z "historią literatury polskiej, rozbierając przy tym pojedyncze miejsca z pisarzów", zaś w siódmej należało z kolei przedstawić dzieje Polski do Jagiellonów z historią literatury ("rozdział o wierszopisach, z których wyjemki rozbierano").
Jakich to twórców i ich "wyjemki" rozbierano? W "krótkim rysie literatury polskiej przez wszystkie wieki" znaleźć można najpewniej m.in. pieśni i "Treny" Jana Kochanowskiego, bajki Ignacego Krasickiego i fragmenty z jego "Myszeidy" i "Monachomachii", "Śpiewy historyczne" Juliana Ursyna Niemcewicza, wyimki z Łukasza Górnickiego (tak przynajmniej sugerował "Plan nauk przez klasy na szkoły departamentowe" opracowany w 1810 przez Towarzystwo do Ksiąg Elementarnych).
W napisanej przez Feliksa Bentkowskiego, profesora Liceum Warszawskiego, "Historyi literatury polskiey…" (1814) znaleźć również można średniowieczne arcydzieło, obecne na spisach lektur do dziś – "Bogurodzicę".
Słowacki "rzuca zarody zwątpienia"
Informacje o ważnych dla polskiej literatury tytułach znaleźć można w powstałych pod koniec XIX wieku publikacjach metodycznych: w "Poezyi w wychowaniu" Piotra Chmielowskiego i we "Wskazówkach do nauki języka polskiego: na podstawie obrad Komisyi wybranej przez Towarzystwo Nauczycieli Szkół Wyższych" Franciszka Próchnickiego.
W tej pierwszej widnieją m.in. bajki Krasickiego ("Francuzi mają Lafontaine’a, my tylko Krasickiego"), "Baśń o żelaznym wilku" Antoniego Czajkowskiego, "śliczna powieść" "Maria" Malczewskiego, a nade wszystko dzieła "wieszcza naszego największego" – Mickiewicza.
***
Czytaj także:
***
Co do Juliusza Słowackiego autor "Poezyi w wychowaniu" wyrażał pewne wątpliwości. "Jakiż skutek mogą [niektóre Słowackiego teksty] wywrzeć w duszy młodzieńczej? W najlepszym razie mogą ją przejąć jakimś smutkiem bez podstawy, zniechęceniem do ludzi, w najgorszym zaś rzucą zarody zwątpienia w szlachetne uczucia, w miłość (…)", pisał Piotr Chmielowski. Od razu jednak – przy tych pierwszych "dyskusjach o lekturach" – zastrzegał: "Nie znaczy to bynajmniej, ażebym chciał skryć przed wychowańcami utwory te (…)".
Z kolei we "Wskazówkach do nauki języka polskiego…" znaleźć można pierwsze świadectwa refleksji nad kolejnością czytania szkolnych lektur (kwestia wysuwana przez niektórych metodyków do dziś). I tak, "uwzględniając trudności wypływające z niedojrzałego wieku uczniów", według niegdysiejszych badaczy należy "czytać naprzód wyjątki z dzieł pisarzy wieku XVIII, potem wieku XVI, w końcu XIX".
A co Franciszek Próchnicki proponował na listę lektur? Między innymi jedną z powieści historycznych Kraszewskiego ("Powrót do gniazda", "Pamiętnik Mroczka") albo jedną z powieści obyczajowych Jerzego Korzeniowskiego ("Spekulant", "Kollokacja"). Przykłady te pokazują, że kategoria wyboru lektury znana jest już od dawna – i że dawne głośne nazwiska i tytuły dziś przeszły do literackiego lamusa.
Ne brakowało oczywiście propozycji z literatury powszechnej: dramat grecki Sofoklesa, wybór z eposów Homera. Były także – obecne po dziś dzień i wywołujące spory – sugestie "skrócania" niektórych dzieł (jak choćby "Balladyny" Słowackiego).
Tableau z dziewięcioma portretami pisarek i pisarzy polskich: Adam Mickiewicz, Eliza Orzeszkowa, Klementyna Hoffmanowa, Deotyma, Stanisław Staszic, Wincenty Pol, Zygmunt Krasiński, Juliusz Słowacki, Joachim Lelewel, ok. 1875 r. Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie/dp
"Po co te lektury?"
Franciszek Próchnicki napisał również inną książkę: "O czytaniu ważniejszych utworów literackich szkół średnich" (1897), w której znaleźć można kolejne dowody na to, że pewne metodyczne wyzwania związane ze szkolną lekturą są stałe i, kto wie, czy rozwiązywalne.
"Pamiętać trzeba", przestrzegał Próchnicki, że "wszystkie utwory literackie, które czytujemy w szkole, nie były pisane dla młodzieży, lecz dla ludzi starszych (…). Jeżeli więc utwór taki chcemy dać uczniowi do czytania, musimy starać się podnieść ich do tej wyżyny, na której stał poeta".
Padał też, żywotny do dziś, argument pt. "po co te lektury?". "Nieraz młodemu, niedoświadczonemu czytelnikowi to i owo może się wydawać niepotrzebnem, zbytecznem (…). A więc potrzeba objaśnienia, wskazówki".
Tu, dla ilustracji tego metodologicznego podejścia, Franciszek Próchnicki przytaczał lekturę dziś już zupełnie przepadłą: "Do najwdzięczniejszych nowel, które czytujemy w szkole, należy Adama Szymańskiego »Srul z Lubartowa«".
"To lub owe kazanie Skargi"
Podobną tematykę – wyzwania, jakie niosą lektury szkolne – poruszał Konrad Drzewiecki w "Zarysie metodyki języka polskiego" (1914). W refleksjach tych pojawiała się już świadomość o społecznym zróżnicowaniu młodych czytelników ("co innego szkoły fabryczne z młodzieżą bardziej pobudzoną, co innego szkółki wiejskie w kątach zapadłych, oddalonych od kolei"). Autor publikacji "nie wahałby się" jednak "odczytać z dziećmi tego lub owego kazania Skargi", a już na pewno pieśni "Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary" Jana Kochanowskiego.
Od Reja po Piłsudskiego
Ważnym momentem w dziejach "kanonu szkolnej literatury" była – w już odrodzonej Polsce - reforma jędrzejewiczowska: ustawa z 1932 która miała na celu uporządkowanie i przebudowanie polskiego systemu szkolnictwa.
W "Programie nauki w gimnazjach państwowych z polskim językiem nauczania" z 1934 roku znaleźć można między innymi następujące tytuły: jeden z "Żywotów" Plutarcha (w kl. I), utwory Reja, Kochanowskiego i Skargi (w kl. II), cały "Pan Tadeusz" Mickiewicza i "Zemsta" Fredry (w kl. III), "Janko Muzykant" Sienkiewicza, wyjątki z "Chłopów" Reymonta i "Wesela" Wyspiańskiego, "Polowanie na reny" Kadena-Bandrowskiego oraz wybór z przemówień Józefa Piłsudskiego (w kl. IV).
Wydany trzy lata wcześniej "Program gimnazjum państwowego: wydział humanistyczny" dodawał do tego między innymi "Ogniem i mieczem" Sienkiewicza, "Syzyfowe prace" Żeromskiego, "Lalkę" Prusa. Na liście lektur uzupełniających znajdowały się zaś: "Oblężenie Lwowa w roku 1648" Ludwika Kubali, "Potop" Sienkiewicza, "Nad Niemnem" Orzeszkowej oraz – o tytule nieco perswazyjnym – "Za co powinniśmy kochać »Pana Tadeusza«" Ignacego Chrzanowskiego.
***
Czytaj także:
***
Czy można czytać Mickiewicza?
Afirmatywna obecność w kanonie lektur arcypoematu Adama Mickiewicza bywała jednak czasem przyczynkiem do dyskusji. W 1925 roku w tygodniku "Sprawy Towarzystwa Nauczycieli Szkół Średnich i Wyższych" pojawił się tekst Władysława Jankowskiego o tytule "Czy można dziś czytać »Pana Tadeusza«" w szkole"?.
Punktem wyjścia takiego postawienia sprawy była ocena "Pana Tadeusza", jaką na łamach "Wiadomości Literackich" przedstawili Jan Nepomucen Miller (krytyk literacki, poeta) oraz pisarz Juliusz Kaden-Bandrowski. Według tych autorów "życie narodowe odtworzone w epopei nie jest, nie może i nie powinno być prawzorem życia przyszłości". Dlaczego? "Cała kultura polska przesycona jest pierwiastkami anachronicznych westchnień i kopalnianych już obecnie cnót i rozpamiętywań przeszłości, na którą czas by już było innem spojrzeć oczami", pisano w "Wiadomościach Literackich".
I dodawano szczególne odczytanie Mickiewiczowskiego arcydzieła.
[Pan Tadeusz] to jest "książka (...), która dzień powszedni przemieniła w święto wiecznego ucztowania i tragizm pracy w rzewny ton idylli; ta książka, która cały bezwład przeklętej pamięci saskiej przyoblekła w najcudowniejszą z możliwych formę artystyczną...".
Można czytać zatem "Pana Tadeusza" w szkole? Na tak podstawione pytanie Władysław Jankowski odpowiadał twierdząco, dyskutując z tezami publicystów "Wiadomości Literackich". "Nie tykajmy »Pana Tadeusza«, który jest przecudnym dokumentem historyczno-obyczajowym". apelował. A wieńcząc swój artykuł, zwracał uwagę na to, co – jak pokazały kolejne dekady – będzie wciąż aktualne.
"Walki o stanowisko wobec tego, co minęło lub mija, o podstawy narodowego życia - są odwieczne i nieuniknione", pisał. "Było ich i w Polsce sporo, najczęściej na terenie literackim, bo tu się skupiało życie narodowe przez sto z górą lat. To musi być. Ale ostrożnie z wnioskami w odniesieniu do szkoły".
Uczniowie jednej z warszawskich szkół, 1946 r. Fot. NAC
"Timur i jego drużyna" i "Czterej pancerni"
Lektury szkolne w czasach PRL-u były – by przywołać fragment tytułu opracowania dr Marii Sienko z Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie – w "gorsecie ideologii". Dla władzy komunistycznej, zakładającej ideologiczny monopol i twardą walkę o "rząd dusz", tematyka odpowiednio dobranej i odpowiednio interpretowanej literatury w szkole była istotna.
"Można nawet Mickiewicza czytać w ten sposób, że wychowamy na lekturze dzieł jego umysły mętne. Nie jest rzeczą obojętną, czy położymy nacisk na Księgi narodu i pielgrzymstwa czy na »Trybunę Ludów«", pisał już w 1945 roku poeta Mieczysław Jastrun.
"Program nauczania w szkole podstawowej" z 1959 roku dookreślał te ideologiczne cele: "Lektura spełni swoje zadanie wychowawcze tym lepiej, (…) im lepiej uświadomi związek między postępowymi ideami w różnych okresach i środowiskach a dzisiejszą pracą naszego narodu dla budowy socjalizmu".
Jak ten postulat przekładał się na listę lektur? Dla przykładu: wśród lektur uzupełniających w klasach V-VII obok nieśmiertelnych nowelek Konopnickiej czy Prusa znalazł się m.in. "Timur i jego drużyna" radzieckiego pisarza Arkadija Gajdara. Uczniowie klasy III musieli się zapoznać z "Filipem i jego załogą na kółkach" Janiny Broniewskiej (program z 1949 zalecał również powieść "O człowieku, który się kulom nie kłaniał" tej autorki), natomiast na uczniów klasy V (choć to już wg programu z 1970) czekali "Czterej pancernymi i pies" Jerzego Przymanowskiego.
Uczniowie szkół podstawowych mieli jednak sposobność poznawania również i nieprzemijających dzieł, a wśród nich "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren, "Chłopców z placu Broni" Ferenca Molnara czy "Przygodów Tomka Sawyera" Marka Twaina. Na liście lektur znalazło się również popularne opowiadanie "O psie, który jeździł koleją" Romana Pisarskiego.
"Światopogląd nienaukowy" i "mitologia"
Spisy lektur dla uczniów starszych przechodziły w czasach PRL-u przez wiele zmian (m.in.: od zakazu druku dzieł Miłosza po obecność tego twórcy na liście w roku szkolnym 1985/86). Ważne były jednak nie tylko proponowane tytuły, lecz także postulowany sposób odczytania.
"Efektem światopoglądowym zapoznania się z zabytkami średniowiecza powinno być przeświadczenie, że słabość i nikłość zabytków tego okresu, niski poziom artystyczny dochowanych przejawów piśmiennictwa wywołane zostały przez ideologiczną supremację klasy panującej i jej reprezentanta, Kościół, głosiciela nienaukowego, idealistycznego światopoglądu", czytamy choćby w artykule "metodycznym" z 1954 roku.
Trzydzieści lat później natomiast toczyły się już w polonistycznym gronie dyskusje na temat obecności Biblii wśród szkolnych lektur. Socjalistycznemu ujęciu tego tematu (Biblię traktowano jako tekst mitologiczny) próbowano przeciwstawić postawę inną. "Nie wolno zamazywać faktu, że w kulturze staropolskiej Biblia funkcjonuje jako Pismo Święte, czyli zbiór pism sakralnych", pisała poznańska metodyczka Bożena Chrząstowska.
***
Czytaj także:
***
W przywołanej na początku niniejszego artykułu audycji – nagraniu radiowej dyskusji z 2013 roku wokół (kolejnej) zmiany w kanonie lektur szkolnych – zadano między innymi pytanie podstawowe: "po co w ogóle czytać w szkole literaturę?".
- Dla siebie. Literatura jest ważna duchowo dla rozumienia kultury. Jest ważna, by być świadomym człowiekiem – odpowiadała prof. Anna Nasiłowska. – Poza tym literatura daje wielostronną ciekawość świata, poszerza naszą wiedzy. I poszerza świadomość języka, którym się mówi.
Dlatego tak ważne są nieustające (jak pokazuje historia) twórcze zmagania z kanonem szkolnych lektur. Tak ważny jest namysł nad tym co, w jaki sposób i w jakim celu czytać.
jp
Źródła: Stanisław Bortnowski, "Przewodnik po sztuce uczenia literatury", Warszawa 2005; Marian Ptaszyk, "Liceum Warszawskie. 1804-1831", Biblioteka Uniwersytecka w Toruniu, Toruń 2020; Karolina Jędrych, "Lektury w programach dla szkoły podstawowej z lat 1949-1989", w: K. Heska-Kwaśniewicz, K. Tałuć (red.), "Literatura dla dzieci młodzieży. T. 4", Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2014; Maria Sienko, "Polonistyka szkolna w gorsecie ideologii. Dyskusje wokół wychowania literackiego w latach 1944-1989", Kraków 2002.
Teksty dawne za: Polona.pl, Repozytorium Cyfrowe Instytutów Naukowych, repozytoria cyfrowe Biblioteki Pedagogicznej w Radomiu, Pomorskiej Biblioteki Pedagogicznej w Gdańsku.