W szkole w Katowicach zaczął wykładać i doktoryzować się zaledwie dwa lata po skończeniu tam studiów magisterskich. – Zajmuję się głównie ćwiczeniami praktycznymi ze studentami – opowiada Wrona w studiu Czwórki. – Dziś wiem, że z każdych ośmiu osób, które są na I roku i marzą o karierze i wielkich filmach, tylko dwie, może trzy, wejdą czynnie w zawód.
Jednak Wrona, jako wykładowca, nie skreśla studentów, daje drugą szansę. – Nie można decydować o talencie za wcześnie. Bywa, że ludzie są zamknięci w sobie, i choć posiadają ogromny potencjał, nie potrafią z niego czerpać. Zajęcia w szkole filmowej pomagają wyciągać ekshibicjonizm, który jest niezbędny w tym zawodzie.
Zdaniem znanego reżysera, samo zrobienie filmu jest dziś dość proste. – Jest sprzęt, są narzędzia, a pieniędzy, by zrobić cokolwiek, nie potrzeba wiele – tłumaczy Wrona w Czwórce. – Nie chodzi natomiast o technikę, a o to, co chce się przekazać.
Na reżyserię dziś zdawać może każdy, kto ma maturę. Niewielu 19-latków jednak się dostaje na ten kierunek. – W trakcie wykonywania tego zawodu są różne rodzaje presji – tłumaczy Wrona. – Jeśli absolwent szkoły filmowej od razu trafi na plan, ciąży na nim nie tylko odpowiedzialność finansowa, ale także odpowiedzialność za ludzi, których często jest kilkuset, bądź więcej. Umiejętność stworzenia bezpieczeństwa i logiki pracy to coś, co wymaga "dotarcia się" w tym zawodzie.
Dlatego, zdaniem Marcina Wrony, zawód reżysera to droga nie zawsze usłana różami. – Trzeba się parę razy przejechać, poryć beton – mówi gość Czwórki. – Bo to zawód, którego uczymy się poprzez doświadczenie, nie tylko filmowe, ale także życiowe.
Więcej o trudnej sztue bycia reżyserem, o życiu zawodowym i nie tylko a także m. in. o aktorach i ich przygodach z botoksem dowiesz sie, słuchając całej rozmowy z Marcinem Wroną.
(kd)