Jak sama twierdzi, ciemną, niską barwę głosu odziedziczyła najprawdopodobniej po ojcu. Poza tym jako dziecko "zapracowała" sobie na nią. – Gdy byliśmy mali, jeździliśmy z bratem na kolonie – wspomina w Czwórce Damięcka. – Tam darliśmy paszcze i nabawiłam się niedomykalności strun głosowych. W wokalnych sprawach jest to całkiem fajne i daje ciekawe efekty, ale sprawia też, że szybko się męczę.
Niski głos powoduje też mnóstwo zabawnych sytuacji w jej życiu. – Często, gdy odbierałam w domu telefon, mówiono do mnie „Mateuszku” ( Mateusz Damięcki jest aktorem, a prywatnie bratem Matyldy) – opowiada gość Czwórki. - Ale prawda jest taka, że jak się postaram, mam niższy głos nawet od mojego brata.
Ale Matylda Damięcka nie zamierza rezygnować ze śpiewania. Wręcz przeciwnie, właśnie planuje start w kolejnym przeglądzie piosenki, tym razem filmowej, w Toruniu.
Już jako dziecko Damięcka była bardzo niepokorna. - Byłam straszną chłopczycą – wspomina gość Czwórki. – Do dziś mam blizny na przykład po tym, jak wdrapałam się raz za moim kotem na drzewo, po czym spadłam na ziemię. Raczej więc nie byłam typem „Kopciuszka”.
Do dziś zresztą Matylda Damięcka nie bryluje na salonach, nie lubi być "królową balu".
– Już dawno temu doszłam do wniosku, że nie jest mi to w życiu do niczego potrzebne – tłumaczy gość Czwórki. – Czasem trzeba się pokazać, bo na tym polega mój zawód. Ale staram się wybierać takie imprezy, które coś znaczą.
O sobie, na serio i z przymrużeniem oka, opowiedziała w Czwórce Matylda Damięcka. Posłuchaj nagrania ze studia, z audycji "Kontrkultura" .
(kd)