Dziennikarstwo wojenne niskobudżetowe

Ostatnia aktualizacja: 21.03.2011 18:11
Po pierwsze: adrenalina. Po drugie: ciekawość świata. Pieniądze? – Wielkiej kasy z tego nie ma – mówią korespondenci wojenni TVP i radiowej Jedynki.
Audio
  • Dariusz Bohatkiewicz i Michał Żakowski w audycji Pod lupą

Na udogodnienia w postaci ochroniarzy stać tylko największe światowe stacje informacyjne. Ja pracuję sam – mówi dziennikarz Michał Żakowski, którego relacje z ogarniętych konfliktami zakątków świata można usłyszeć na antenie Programu 1 Polskiego Radia. – My jeździmy we trójkę: operator, dźwiękowiec – spec od satelity i dziennikarz – dodaje korespondent TVP Dariusz Bohatkiewicz. Goście Czwórki zgodnie przyznają, że w najbardziej zapalne rejony globu pcha ich ciekawość świata i… wieczny niedobór adrenaliny.

– Adrenaliny nie czujesz, kiedy jedziesz do Sejmu przepytywać naszych posłów i senatorów. –  tłumaczy Dariusz Bohatkiewicz. Jak podkreśla, wyjazd na "misję" stanowi sposobność do sprawdzenia się, wymaga zaradności, odwagi i zimnej krwi, a w zamian pozwala znaleźć się w centrum najważniejszych światowych wydarzeń. – Wszystko jest niebezpieczne. I w drewnianym kościele cegłówka na głowę spaść może – dodaje rezolutnie.

Z uzależnieniem od adrenaliny przegrywają również obawy związane z na ogół niedostatecznym, jedynie pobieżnym przygotowaniem do kolejnej misji. Dziennikarze zwykle nie mają na nie czasu. – Najlepszym przygotowaniem jest własny rozum. Wyjeżdżając po raz pierwszy do Iraku przeszliśmy szkolenie trwające… półtorej godziny, potem po prostu wsiedliśmy do samolotu – wspomina Dariusz Bohatkiewicz. Michał Żakowski miał okazję uczestniczyć w dłuższym szkoleniu, w ramach którego przeprowadzono między innymi symulację porwania. – Kaptur na głowę, rzut na tylne siedzenie samochodu, przesłuchania w podziemiach, próba egzekucji. Wszystko po to, by nam unaocznić, z czym możemy się spotkać. To porażające, jak działa ludzka psychika, gdy zostajesz napadnięty i odcięty kapturem od świata – tłumaczy dziennikarz Jedynki.

Jak podkreślają goście Justyny Dżbik, na miejscu najważniejszym sprzymierzeńcem korespondenta jest dobry przewodnik-tłumacz, znający teren i stosunki panujące wśród miejscowej ludności.  – Nie możemy porównywać realiów naszej pracy do pracy dziennikarzy BBC czy CNN. Prosty przykład. Do bazy Divanija w Iraku z dziennikarzami CNN przyjechały dwa kontenery i dwa plutony ochraniających ich marines. Wszystko po to, by powstał 40-sekundowy materiał na żywo. A my stoimy we trzech i takich "life’ów" robimy dziennie dwadzieścia trzy – wyjaśnia Dariusz Bohatkiewicz.

Brak ochrony i potężnego technicznego zaplecza to nie jedyna rzecz, jaka odróżnia pracę rodzimych korespondentów od pracy ich kolegów, wysłanników największych stacji o międzynarodowym zasięgu. Jak zgodnie podkreślają goście Czwórki, ich niebezpieczne zajęcie, wbrew pozorom, nie przynosi w Polsce krociowych honorariów. – Kasy z tego nie ma. Płacą nam od sztuki. Czasem zdarza nam się jakaś premia, ale nie możemy powiedzieć, że się na tym dorabiamy – tłumaczą.

Więcej w rozmowie Justyny Dżbik z jej gośćmi. Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.

ŁSz

Czytaj także

Pilot, czytaj: zamożny uparciuch

Ostatnia aktualizacja: 10.01.2011 11:09
Najpierw trzeba zainwestować w naukę, a potem pogodzić się z życiem na walizkach. O blaskach i nielicznych cieniach zawodu pilota liniowego mówił w Czwórce kapitan Andrzej Kuler.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Adrenalina i odpowiedzialność

Ostatnia aktualizacja: 08.02.2011 17:39
Bycie "borowikiem" to przede wszystkim służba, a dopiero później praca - mówi rzecznik Biura Ochrony Rządu.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Zawód: stewardessa

Ostatnia aktualizacja: 14.02.2011 18:29
Jeśli ktoś raz pokocha tę pracę, nie zamieni jej na inną – zapewnia stewardessa Monika Nicewicz. Praca na pokładzie samolotu wymaga wyrzeczeń, ale pozwala zapomnieć o nudzie.
rozwiń zwiń