Program "Warsaw shore" polega na prezentowaniu imprezowego życia mieszkańców warszawskiej willi. Po widzach amerykańskich i brytyjskich, teraz my przez godzinę raczeni byliśmy przekleństwami, wyzwiskami, widokiem lejącego się alkoholu oraz seksu.
I choć stacja telewizyjna, która wyemitowała program, najprawdopodobniej odnotowała spektakularny skok oglądalności, wśród widzów nie brakuje głosów oburzenia. - To medialna manipulacja - twierdzi jeden z nich. - Ludzie oglądają to dla "beki" i takich programów będzie więcej.
Jakub Majmurek, publicysta z "Krytyki Politycznej", jest jednak zdania, że to jak wygląda program i jak zachowują się jego bohaterowie, determinowane jest przez pewien "telewizyjny format", w który "Warsaw Shore" się wpisuje. - Tu działają schematy - mówi gość "4 do 4". - To, jak są dobierani ci zawodnicy, jakie role prezentują, zarówno w edycjach zagranicznych, jak i polskiej, są niemalże takie same.
Jakub Majmurek i Krzysztof Grzybowski w Czwórce/fot. Wojciech Kusiński
Jak tłumaczy ekspert, bohaterowie tego typu programów na co dzień niekoniecznie muszą zachowywać się tak, jak ma to miejsce na wizji. Do tego, by przeklinać, czy ubierać się wyzywająco, są prowokowani przez twórców danego reality show. - To dla nich niecodzienna sytuacja, nie robią tu tego, co robili jeszcze dwa dni temu, będąc w pracy, czy w domu - mówi Majmurek. - Oni też starają się "grać". Dlatego to, co widzimy, to ich karykaturalne, wystudiowane wersje.
Okazuje się jednak, że jak w przypadku innych kontrowersyjnych programów, do oglądania których nikt się nie przyznaje, i tu wszyscy wiedzą o co chodzi. - W niektórych kręgach po prostu wypada się oburzać - podsumowuje gość Czwórki.
(kd)