Jim Jarmush rozpoczął karierę reżyserską na samym początku lat 80. Debiutował filmem "Nieustające wakacje" i właściwie już od tego czasu stał się ikoną światowego kina niezależnego. - Do dziś zresztą Jarmusch z sentymentem wspomina w wywiadach ten okres. Opowiada, że wynajmowało się wówczas mieszkanie za 160 dolarów, siedziało po nocach i dyskutowało o ideach - opowiada Jakub Majmurek, publicysta, krytyk filmowy, filozof . - To potwierdza tezę, że Jarmusch był częscią szerszej sceny niezależnej, nie ograniczonej wyłącznie do filmów.
Jakub Majmurek w Czwórce/fot. W.Kusiński
Jak przyznają eksperci Czwórki, dziennikarz Błażej Hrapkowicz i Jakub Majmurek, być może właśnie dlatego, że Jarmusch studiował w Nowym Jorku, ale także we Francji, w jego kinie przeplatają się zarówno elementy amerykańskie, jak i europejskie.
- Od filmu drogi po western - mówi Majmurek. - Jego początkowa twórczość przypomina obrazy Wima Wendersa: bohaterowie, niczym nie zdeterminowani, bez życiowych celów, snują się po niezdefiniowanych przestrzeniach. To zresztą do dziś radykalnie różni filmy Jarmusha od filmów klasycznego amerykańskiego kina gatunkowego.
Dlatego, jak przyznaje ekspert, obrazy tego reżysera rozgrywają się gdzieś "na zewnątrz" tego, co pokazuje tradycyjny filmowy model hollywoodzki. - Jarmuscha interesują relacje bohaterów z przestrzenią, czasem. Czyli dokładnie to, co dzieje się poza klasyczną, wartką fabułą w przypadku większości filmów - mówi gość "Na cztery ręce" . - Te rzeczy na co dzień wycinane są z montażu jako nieistotne. U niego grają główną rolę.
Do połowy lat 90., czyli momentu, gdy powstał film "Truposz", reżysera interesowała "nuda i nic nie dzianie się". Jego filmy jednak od początku otoczone były statusem kultowych i odnosiły sukcesy na światowych festiwalach, m.in. w Cannes. - Do dziś zresztą Jarmusch regularnie pokazuje tam swoje dzieła, jest - obok m.in. Larsa von Triera i braci Coen - członkiem tamtejszej "koterii", czyli "panteonu stałych autorów" - śmieje się Majmurek.
Jim Jarmush jest także mistrzem "złotych myśli". To on bowiem zapytał niegdyś retorycznie: "Życie przecież nie ma fabuły. Dlaczego filmy miałyby ją mieć?"
Jego najnowszy film pt. "Tylko kochankowie przeżyją" to, jak określił je Błażej Hrapkowicz, "kino wampiryczne". - Główni bohaterowie, grani przez Tidlę Swinton i Toma Hiddletona, zamknięci są w nieskończonym kręgu życia - mówi nasz dziennikarz. - Są hipsterami. To trochę fetyszyści, zbierający towary i traktujący całą historię ludzkości jak muzeum, w którym są wiecznymi gośćmi.
(kd / ac)