O Zdravko Mamiciu krążą w Chorwacji legendy, według których praktycznie żadna ważna decyzja dotycząca piłki (i nie tylko piłki) nie może zostać podjęta bez jego wiedzy i przyzwolenia. Były już (fakt, że trenerem zespołu jest jego syn, zdaje się mówić co innego) właściciel Dinama Zagrzeb od lat jest jedną z najbardziej znienawidzonych postaci w cały kraju, w świecie tamtejszej piłki nie ma człowieka, któremu towarzyszyłoby tyle kontrowersji.
Zawłaszczenie funduszy, kierowanie Dinamem bez liczenia się z nikim i niczym, budowanie siatki wpływów, która stopniowo powiększała jego władzę. Napisać, że Dinamo dominuje w rodzimych rozgrywkach, to nie napisać nic. Klub wygrywa praktycznie wszystko, co jest do wygrania, może pozwolić sobie na sprowadzenie każdego zawodnika z innych klubów, który wpadnie w oko jego skautom. Prowadzi największą szkółkę w kraju, dostarczającej mu zawodników, za których duże europejskie kluby są w stanie wykładać wielomilionowe kwoty.
Przeciwnicy Mamicia od lat widzieli w tym wszystkim gigantyczny szwindel, na który przymykały ocze władze zarówno piłki, jak i kraju. Mamić był nie do ruszenia od 2003 roku aż do ubiegłego roku, kiedy kraj obiegły doniesienia o jego aresztowaniu. Drugi raz w ciągu pół roku, bo nieco wcześniej zapłacił kaucję w wysokości 1,8 miliona dolarów za swoje podatkowe grzechy. Kolejne zarzuty były jednak poważniejsze, a służby oprócz Dinama wkroczyły też do siedziby HNS, tamtejszego związku piłki nożnej.
HNS także miał pozostawać pod wpływami Mamicia, który używał reprezentacji do tego, by promować i wysyłać w szeroki świat młodych zawodników swojego klubu. Chorwacja, jak i całe Bałkany, znana jest z temperamentu jej mieszkańców. Nic dziwnego, że Mamić szybko znalazł liczne grono przeciwników. A ci nie bali się iść przeciwko niemu na wojnę. Ale Mamić pokazywał, że nie boi się nikogo i niczego. Potrafił atakować dziennikarzy, wyzywać ich i grozić. Pojawił się także na mistrzostwach Europy, w meczu z Czechami z trybun dyskutował z trenerem Ante Caciciem.
Na meczach Dinama dominują Bad Blues Boys, którzy od lat domagają się ustąpienia Mamicia. W całym kraju znajduje się wielu ludzi, którzy ich popierają. W 2014 roku doszło do sytuacji, że w wyjazdowym meczu piłkarze Hajduka Split odmówili wyjścia na murawę w związku ze sposobem, w jaki potraktowano ich kibiców w Zagrzebiu. Mecz się nie odbył, a wracający zawodnicy zostali powitani w Splicie jak bohaterowie. To wydarzenie można uważać za jedną z najważniejszych dat w historii wielkiej nienawiści przeciwko szarej eminencji chorwackiego futbolu.
I wygląda na to, że na Euro 2016 doszło do tego, że wewnętrzna wojna potężnego działacza i tysięcy kibiców wypłynęła na szersze wody. W sposób, który trudno nazwać inaczej niż "haniebny". Race i petardy rzucane na boisko, niesamowite zamieszanie na trybunach, konieczność interwencji służb porządkowych. Taka forma protestu może kosztować Chorwatów bardzo dużo.
Oprócz Mamicia na celu zdesperowanych kibiców znalazł się zarówno związek, jak i Davor Suker, były świetny piłkarz i obecny prezes organizacji. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy oglądaliśmy podobne obrazki - w 2014 roku do jeszcze gorszych wydarzeń doszło w meczu z Włochami:
W piątkowym meczu Chorwaci byli drużyną znacznie lepszą, przez większą część spotkania prowadzili grę, stworzyli sobie więcej sytuacji. Wydawało się, że nawet przy bramce na 1:2, Czesi nie będą w stanie im zagrozić. Wydarzenia na trybunach jednak wybiły ich z rytmu. Próby apelowania o spokój w wykonaniu piłkarzy nie przyniosły oczekiwanych efektów.
Czy winę za remis w wygranym meczu można zrzucić na kilku chuliganów? Chorwacka piłka zmaga się z wieloma problemami, a podobne wydarzenia wydawały się jedynie kwestią czasu. Korupcja, nepotyzm, wielkie pieniądze w tle i system powiązań, w którym albo się uczestniczy, albo nie ma się szans na przebicie zbudowanego muru.
Napięcie rosło od dawna i znalazło swoje ujście w zachowaniach, których we Francji mieliśmy nie oglądać. To na pewno przykry dzień dla futbolu tego niewielkiego bałkańskiego kraju, który potrafi zaskakiwać całą Europę niezwykłymi talentami, które wykuwa.
- Powinniśmy byli wygrać i mieć teraz sześć punktów. Przynajmniej jestem zadowolony z postawy zespołu - zanim zrobiło się 2:1 robiliśmy wszystko perfekcyjnie. A później już nie byliśmy tak skoncentrowani. Osoby, które rzucały racami, to sportowi terroryści. Nie zasługują, by oglądać mecze na trybunach. Niszczą wszystko, co robimy. To grupa sześciu, siedmiu, może 10 jednostek. Mam nadzieję, że będziemy mogli ich zidentyfikować i ukarać - powiedział po meczu Cacić.
Czy takie działania mają szansę coś zmienić? To akurat wydaje się bardzo wątpliwe. Jaki cel chcą osiągnąć kibice (choć powinniśmy przecież używać słowa "chuligani") i jak zareaguje na to wszystko UEFA? Dowiemy się prawdopodobnie na dniach, ale w tym przypadku chodzi o dużo bardziej złożoną rzecz niż zwykłe bandyckie wybryki.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl