Reed Trio - "Last Train to the First Station”, 1 Kilogram Records, 2011
Jeśli myślicie Państwo, że krążek ten wypełnia muzyka kojarzona z dokonaniami Petera Brotzmanna to czeka was… wielkie rozczarowanie. Oprócz kilku kawałków, które stanowią ledwie zauważalna mniejszość "Last Train to the First Station"jest krążkiem… bardzo romantycznym. Trzaska, Vandermark i Zimpel – muzycy, którzy potrafią grać ostro, boleśnie, wyciskać ze swoich instrumentów szeroką gamę dźwięków, teraz dzielą się z nami swoimi najskrytszymi emocjami. Odkrywają i eksperymentują, podrażniają wyobraźnię odbiorcy. Najnowszy krążek pokazuje muzyków ze strony, którą już nieraz pokazywali na swoich poprzednich produkcjach, ale nie wiem, czy w aż tak ascetyczny sposób. Jedenaście utworów podzielonych jest na popisy w trio, duecie i solo – świetna gra, która nie koresponduje z anemicznymi brawami grupki słuchaczy. Mistycyzm, skupienie, sacrum – tego nie zabraknie. Czyste piękno, nieskażone nadmierną ekstrawagancją i pozerstwem. Liryzm i autentyzm. Nie wiem jednak, czy wszyscy fani trójki panów właśnie na to czekali. ( Tomasz Skóra )
Grzegorz Nagórski - "Over and Over", Fonografika, 2011
Myślisz puzon - mówisz Nagórski. Jego decyzja o reaktywacji kwartetu w składzie Tomaszewski – fortepian, Andrzej Świes – kontrabas, Łukasz Żyta – perkusja w 2007 roku, była strzałem w dziesiątkę. Kolejna płyta – owoc doskonałej znajomości czterech panów, to kawał porządnego, soczystego jazzu. Bez eksperymentów, bez silenia się na wyjście poza pewne schematy, oni po prostu grają to, co lubią. Lider ma dobrą rękę do pisania melodyjnych, wpadających w ucho tematów – nieraz brzmią one jak zaproszenie do tańca. Chwytliwe improwizacje, sporo liryzmu, cieszę się, że dużo miejsca otrzymał Paweł Tomaszewski, który kilkoma dotknięciami klawiszy potrafi rozbujać cały świat. Momentami jednak "Over and Over" razi zbyt powolnym tempem, powiedziałbym za dużo przytulanek, za mało ognia. Ale skoro Nagórski postawił subtelność, to niech mu będzie. ( Olga Spasojewska )
Nucleon – "Fitoplankton", Audio Tong, 2011
Ostro, szorstko, na granicy bólu - pulsująca perkusja i wspierające ją elektronika – tak wita nas Nucleon. Na co dzień związany z krakowską sceną muzyki improwizowanej, powstały dwa lata temu kwartet chce mocnym uderzeniem rozruszać free jazzową, eksperymentującą scenę. Wielkie słowa uznania należą się Aleksandrowi Papierzowi, który w brawurowy, bezkompromisowy sposób potrafi wprowadzić niezłe zamieszkanie. Mocne, postorockowe, noisowe brzmienie gitary Michała Dymnego dodaje mu paliwa i zapału do kolejnych wciągających improwizacji. Andrzej Sawik, zmarły w zeszłym roku członek zespołu, zostawił po sobie ślad w postaci romantycznych, kontrastujących z atmosferą na "Fitoplanktonie", dźwięków fortepianu. Ciekawe, jak wyglądałaby płyta, gdyby dane mu było mieć większy wpływ na jej kształt. Bez niego Nucleony grają głośno, z zapałem, biją się na gołe klaty. Nie dają czasu na zadawanie pytań. Nawet o to, czym będą chcieli nas zaskoczyć na kolejnej płycie, skoro, wydaje się, wszystko, na co ich stać pokazali już teraz. ( Mieczysław Burski )
Kamil Szuszkiewicz - "Prolegomena", Slowdown Records, 2011
Nazwisko Kamila Szuszkiewicza nie jest novum dla miłośników jazzowych improwizacji spod znaku choćby Trifonidis Free Orchestra. Jego autorska płyta „Prolegomena” wciąż pozostawia mnie „wstrząśniętego, niezmieszanego”. Dobre to, smaczne, kolejne kawałki pokazują, że Szuszkiewicz i koledzy nie przez przypadek zebrali się w jednym miejscu i o jednej porze, by wysmażyć miłośnikom abstrakcji i surrealizmu nie lada kąsek. Muzyka zawarta na krążku z założenia umieszczana jest w takich ramach, z których z łatwością może się wyrwać. Szuszkiewicz to kolejny z młodych, ciekawych trębacz, których dane mi jest podziwiać. Myślałem, że jeśli chodzi o ten instrument, to na topie stawiać będę bardziej mainstreamowego Maćka Fortunę, a z awangardzistów Adama Milwiwa Barona bądź Tomasza Ziętka - ale teraz nie jestem tego taki pewien. Tym bardziej, że Szuszkiewicz bardzo dobrze prezentuje się jako lider, gra dla zespołu, potrafi ustawiać kolegów obserwując ich poczynania z drugiego rzędu. No, i ma też nosa do towarzyszy improwizowanych podróży, że wymienię choćby znakomitego Wojciecha Traczyka na kontrabasie, czy Marcina Ułanowskiego na perkusji. Jest dobrze, naprawdę dobrze, zobaczymy, co chłopaki pokażą na kolejnych albumach, skoro, tak jak wskazuje tytuł płyty, teraz mamy do czynienia jedynie z wprowadzeniem. ( Mieczysław Burski )
Marcin Wądowski - "Git Majonez", Soliton, 2011
Trochę czasu zabrało Marcinowi Wądowskiemu żeby zaprezentować się jazzowej publiczności jako lider zespołu. Pierwszy raz pod swoim nazwiskiem prezentuje krążek, który już dziś można określić jako mocnego kandydata do debiutu roku. Skoro jednak tworzy się zespół z muzyków formatu Janusz Mackiewicz, Adam Czerwiński, Piotr Mania oraz Darek Herbarz, to nie ma się co dziwić, że krążek już na pierwszy rzut oka zachęca do przesłuchania. Młody gitarzysta gra spokojnie, z opanowaniem, jak żywo przypomina mi nostalgicznego Johna Scofield czy Wesa Mongomerego, któremu Wądowski poświęcił utwór. Wspaniale uzupełnia go super utalentowany Piotr Mania na fortepianie, którego gra jest jedną z największych ozdób "Git Majonez" (choćby partia w "Barwach Deszczu"). Muzyka nieśpieszna, kolorowa, pozbawiona gwałtownych przeskoków, pełna polotu i fantazji. U Wądowskiego zawsze świeci słońce. ( Tomasz Skóra )
Daktari - "This is the last song I wrote about Jews, volume 1", Multikulti, 2011
Zaskakująco lekka płyta, spodziewałam się bardziej wyrafinowanego, trudniejszego, bardziej skomplikowanego podejścia do tematu. Zamiast tego otrzymujemy dziesięć, w większości krótkich, melodyjnych kawałków. Muzyka letnia, nawiązująca do stylistyki ludowej, etnicznej, przebrzmiewają w niej motywy bliskowschodnie, ale podane w przyjaznym, niezbyt narzucającym sosie. Trochę elektroniki, leniwych dźwięków wspieranych przez gitarę Mirona Gregorkiewicza. "This is the last song I wrote about Jews, volume 1" to krążek, na którym muzycy stawiają na naturalizm, nie przywiązują zbyt wielkiej uwagi do wielopłaszczyznowości swoich kompozycji. Na tle zespołu zdecydowanie wyróżnia się trębacz Olgierd Dokalski, który z prostotą i gracją nadaje utworom taneczne brzmienie. ( Olga Spasojewska )
Paul Band - "Second Face", Solion, 2011
Kochasz lata siedemdziesiąte, jazz rock, a z muzyki improwizowanej największy sentyment masz do Mahavishnu Orchestra i Weather Raport? Jeśli tak, to muzyka Paul Band jest dla ciebie. Ostre gitarowe granie, szaleńcze pościgi, wirtuozeria i popisówki – Krzysztof Paul nie wnosi do jazz rocka zbyt wiele nowego, ale na pewno nie nazwę go epigonem. Ma pomysł, prowadzi intrygujące duety z klawiszowcem Arturem Rojkiem, wie jak wzbudzić zainteresowanie, przykuć na dłuższą chwilę uwagę. Czy jednak jazzrock nie jest już od jakiegoś czasu gatunkiem wymarłym, czy ludzie, którzy w nim gustują pokuszą się o sprawdzenie zespołu, który bezpośrednio odwołuje się do zamkniętego już chyba rozdziału? Nie wiem, zobaczymy jak potoczy się dalsza kariera zespołu. Na pewno nie mają zbyt dużej konkurencji, ale czy pokażą coś, co, wytrzyma konkurencję z Johnem McLaughlinem i Alem di Meolą z początku ich kariery? ( Mieczysław Burski )
Chwasty – "Chwasty", Requiem, 2011
Macieju Staniecki, Łukaszu Lach, Pawle Cieślak – o co wam, chłopaki, chodzi? Chcecie zadziwić, przerazić, obrzydzić, rozśmieszyć, wyrwać ze stagnacji, zerwać ze schematem, z zaszufladkowaniem, a może nagrać najlepszy album, jaki poznał świat? Ciekawi ludzie, młodzi, pełni energii twórczej, zapewne rozpalone głosy. Ich "Chwasty" nie wzbudzają jednak entuzjazmu, choć nieraz w ramach jazzowych eksperymentów trafiają w moje ręce „pogibane” krążki. Trzaski, zgrzyty, wygibasy, pojękiwania, urywki filmów – szorstko, momentami psychodelicznie, brzydko, drapieżnie. Autorzy nie stronią od ironii i ludyczności. Niektóre momenty na krążku to gotowa propozycja muzyki filmowej dla kolejnej części "Piły", bądź filmów gore. Tak, udało wam się mnie poruszyć, dotknąć, podrażnić moje zmysły, ale przekonać do waszej muzyki niestety nie. Sorry Winnetou … ( Mieczysław Burski )
Artur Tuźnik/Tomasz Licak Quintet feat. Anders Mogensen, Multikulti, 2011
Połączyła ich Carl Nielsen Academy of Music w Odense - teraz polsko-duński kwintet pokazuje wszem i wobec, jak się gra nowoczesny, interesujący jazz i to, jak pozostając w mainstreamie, umiejętnie korzystać z osiągnięć awangardy. Zespół Artura Tuźnika i Tomasza Licaka ucieka od schematów, na każdym kroku stara się nas przekonać, że potrafi zabawić się naszymi emocjami, wzbudzić w nas każdy z nastrojów. Muzycy prezentują całe spektrum swojej pomysłowości w najdłuższym, prawie piętnastominutowym "Last call". Utwór ten, melodyjny, momentami tkliwy, wypełnia potężna energia, żywiołowość, jest to zwarta opowieść, o wielu wątkach i wciągających dialogach. I chociaż w wielu utworach sekcja dęciaków potrafi mocno wyprowadzić nokautujący sierpowy i poprawić z główki, to jednak spokojne, romantyczne usposobienie Tuźnika na fortepianie, jest jak kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy Licaka i Dąbrowskiego. Duńska sekcja rytmiczna Lang i Mogensen w niczym zaś nie ustępuje fantazji swoim odpowiednikom z E.S.T czy partnerom Bobo Stensona. ( Olga Spasojewska )
P.A.S.T.I "The Stages of Sleep. A Metaphor for Torun" – PAS Records, 2011
Krążek ten jest efektem jamu amerykańskiego kwartetu PAS i toruńskiego duetu HATI. Wolna improwizacja przyniosła psychodeliczne rezultaty. Transowe brzmienie jak nic wyrwane jest ze scen grozy, gdzie świat z koszmarnego snu przenika się z jawą. Gongi, wycia, dźwięki niczym z dziecięcej pozytywki – to tylko kilka odgłosów, które uda się nam wychwycić. Nie ma się temu co dziwić, skoro muzycy obu zespołów improwizują na wszystkim co się da, począwszy od fujarek, a skończywszy na wędce… Bez przesady powiem, że nie jest to płyta przeznaczona dla słuchaczy o słabych nerwach. Ciary przechodzą po plecach! ( Mieczysław Burski )
Robert Kusiołek - "Nuntium", Multikulti, 2011
Szkoda, że na "Nuntium" Robert Kuosiołek nie zaprosił klarnecisty Wacława Zimpela, z którym nie jeden raz wspólnie improwizował. Na pewno dodało by to temperatury krążkowi. Zamiast niego, etnicznego posmaku daje albumowi puszczenie wodzy fantazji przez bułgarskiego skrzypka Antona Sjarova, którego gra pozwala akordeonowi Kusiołka realizować fantastyczne wizje podróży przez różne kultury i przestrzenie. ECM-sowe brzmienie, nawiązania do twórczości Dino Saluzziego, balansującego pomiędzy muzyką poważną, improwizowaną i etno. Cisza, lekki, wibrujące dźwięki, tajemniczość, skrywana emocjonalność – to prośba muzyków wystosowana do słuchaczy o posłużenie się wyobraźnią, o odrobinę refleksji, o oderwanie się, odpłynięcie. Dziwna, bardzo dziwna płyta. ( Olga Spasojewska )