"To wszystko to jest jedna piosenka" - odpowiedział kiedyś Neil Young człowiekowi z publiczności, który oskarżył go o twórcze powtarzanie się. Podobnymi słowami mógłby zbyć krytyków kończący w tym roku 50 lat Moz, który nie dość, że od trzech dekad nie zmienił sposobu czesania się, to i w ciągu tych lat niespecjalnie był zainteresowany żonglerką muzycznymi konwencjami. Dobrze widać to na przykładzie jego XXI-wiecznych albumów, z których piosenki można by śmiało ze sobą przemieszać, a powstałe w ten sposób nowe krążki nie straciłyby nic na spójności. Zarzut? Bynajmniej. Tym większe brawa dla Moza, że w swym konserwatyzmie ciągle pozostaje interesujący.
Nie do końca jest tak, że na "Years Of Refusal" zupełnie nic się nie zmienia, gdyż pod względem brzmienia jest to najbardziej punkowy i agresywny album w całej solowej dyskografii Moza. Nagrane na setkę piosenki stylowo rzężą w głośnikach przesterowanymi gitarami. Celuje w tym zwłaszcza znakomity, siarczysty opener "Something Is Squeezing My Scull", który razem z eksplodującym w refrenie "It’s Not Your Birthday Anymore" stanowią prawie "dziesiątkowe" strzały. Warto w tym miejscu wymienić nazwisko Alaina Whyte’a, współkompozytora owych piosenek, który w ostatnim czasie odpowiedzialny był za najlepsze momenty Moza, bo i spod jego ręki wyszło "Life Is A Pigsty", "First Of The Gang To Die", jak i "Irish Blood, English Heart". Przeważnie dobry poziom trzymają pozostałe fragmenty płyty. Duża w tym zasługa charakterystycznych słodko-gorzkich tekstów Morrisseya. Samotność, niespełnienie, gniew i bezsilność już chyba na zawsze pozostaną głównymi składnikami emocjonalnego farszu jego liryków. Szczęśliwie po latach przewijającego się przez kolejne płyty, bezskutecznego wołania o miłość Moz ciągle potrafi pozwolić sobie na zdrową autoironię: "I was driving my car. I crashed and broke my spine. So, yes there are things worse in life than never being someone's sweetie" ("That’s How People Grow Up"). W utworze tym w pewnym sensie rozlicza kwestię swoich miłosnych oczekiwań, uświadamiając sobie, iż całe życie czekał na kogoś, kto nie istnieje. Puentę stanowi zamykający całość "I’m OK By Myself", w którym zdradza coś, co w sumie wiadomo już od dawna: "I find i'm OK by myself and i don't need you". Straszna prawda kryjąca się za tym wyznaniem brzmi: w rzeczywistości my potrzebujemy samotności Morrisseya. Potrzebujemy, by śpiewając o swoim niepoukładaniu, wyśpiewywał, a zarazem czule wykpiwał naszą życiową bezradność. Byśmy w chwilach, kiedy nikt nas nie kocha, mogli zawsze liczyć na poklepanie po plecach od starego dobrego Moza. Pod tym względem płyta "Years Of Refusal" z nawiązką spełnia owe oczekiwania.
Bartosz Chmielewski
.