Krzysztof Grzesiowski: Cofnijmy się teraz w czasie o lat 33. To było coś nie do wyobrażenia, a jednak się wydarzyło. 13 maja 1981 roku podczas audiencji generalnej na Placu Świętego Piotra rozległy się strzały.
[nagranie archiwalne]
Włoski komunikat: Ojciec Święty został na pewno postrzelony, widzieliśmy na pół-leżącego w odkrytym samochodzie, który pędząc jechał do Watykanu. I tak po raz pierwszy mówi się o terroryzmie w Watykanie.
Ks. kard. Stanisław Dziwisz: Nie było czasu na myślenie, bo nie było też w pobliżu lekarza. Jedna błędna decyzja mogła okazać się katastrofalną w skutkach. Liczyła się każda minuta. Natychmiast więc przewieźliśmy go do karetki i w ogromnym pędzie udaliśmy się do polikliniki Gemelli. W drodze Ojciec Święty miał jeszcze świadomość, którą utracił przy wejściu do poliklinki. Dopóki mógł, modlił się półgłosem.
Krzysztof Grzesiowski: A w poliklinice przy ciężko rannym papieżu znalazł się lekarz, dr Renato Buzzonetti, który po 33 latach tak opowiada o tamtym wydarzeniu ojcu Krzysztofowi Ołdakowskiemu.
*
Ks. Krzysztof Ołdakowski: Panie profesorze, bardzo dziękuję za to spotkanie. Przez wiele lat stał pan przy boku Jana Pawła II jako jego lekarz, a zatem miał pan bardzo bliski kontakt z papieżem. Jak mógłby pan opisać to swoje doświadczenie?
Dr Renato Buzzonetti: Oczywiście w pełni uświadamiałem sobie, że mam do czynienia z papieżem, a więc następcą św. Piotra Apostoła. Dla mnie, który byłem i jestem chrześcijaninem dość zaangażowanym, ten fakt bardzo mnie poruszał. Muszę przyznać, być może poruszał mnie trochę mniej niż innych, ponieważ już wcześniej przez wiele lat miałem przywilej bycia pomocnikiem osobistego lekarza papieża Pawła VI. A zatem miałem kilkuletnie doświadczenie bycia blisko papieża Pawła VI.
Służba przy boku Jana Pawła II była więc dla mnie niezwykłym doświadczeniem, choć nie pierwszym w moim życiu. Przede wszystkim miałem świadomość bycia blisko człowieka wielkiego, tak po ludzku, i to nie tylko dlatego, że był on człowiekiem wysportowanym, pełnym fizycznej energii, który przeżył też w swoim życiu dramatyczną, niezwykle poruszającą historię bycia robotnikiem, studentem, seminarzystą, biskupem diecezji w granicznych okresach imperium sowieckiego, a wcześniej jeszcze nazistowskiego. Przede wszystkim jednak był człowiekiem o niezwykłej osobowości, mieszał się w nim słowiański romantyzm z polskim mistycyzmem. Był też człowiekiem posiadającym wolę ze stali, obdarzonym przenikliwą inteligencją i niezwykłą pamięcią. Pamiętał z wielką dokładnością szczegóły wydarzeń, nawet bardzo odległych w czasie. Mając w pamięci nawet skrawki dawnych zdarzeń. Ponadto był człowiekiem obdarzonym wielką zdolnością komunikowania się z innymi ludźmi. Potrafił dzielić się trudnościami życia, swymi własnymi pragnieniami czy miłością niezależnie od tego, czy chodziło o jakieś ważne osobistości, czy o proste dziecko. Był bowiem człowiekiem posiadającym wielką zdolność miłości, miłosierdzia i przebaczenia, a zatem człowiekiem nieprzeciętnym tak w aspekcie ludzkim, jak i chrześcijańskim.
W czym pana zdaniem tkwi tajemnica osoby Karola Wojtyły?
Tajemnica ta wyraziła się w byciu człowiekiem kontemplatywnym w działaniu, to znaczy człowiekiem posiadającym bezpośredni kontakt wewnętrzny z, rzekłbym, najgłębszymi obszarami swojej samoświadomości, prowadzącymi nieustanny dialog z Panem tak przez modlitwę, jak i przez milczenie. I muszę wspomnieć, że bywało, gdy go odwiedzałem, że on jakby zatrzymywał się i zanurzał się w swoim świecie. Wtedy musiałem poczekać, aby znów powrócił swoją świadomością, by móc kontynuować mu wizytę lekarską, ponieważ kiedy lekarz odwiedza chorego mającego pełną świadomość, jak on w tym przypadku, musi liczyć na jego współpracę. Zatrzymywałem się więc i czekałem przez chwilę, a następnie starałem się przerwać mu to zanurzenie we własnym świecie wewnętrznym. On po chwili wychodził z tego swojego stanu i znów podejmował ze mną rozmowę.
Jakim pacjentem był Jan Paweł II?
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że Jan Paweł II nie miał łatwego charakteru, był człowiekiem, z którym łatwo było podejmować rozmowę, ale nie zawsze łatwo było prowadzić tę rozmowę w doskonałej syntonii. Jego charakter i siła woli nie znosiły, jak już mówiłem, kompromisów, a zatem źle przyjmował decyzje, które wprowadzały zamęt w jego planach życiowych. Nie chodziło tu oczywiście o jakieś lenistwo ani osobiste interesy, ale o to, że coś stawało na przeszkodzie jego zaangażowaniu i pełnieniu obowiązków papieża. Bo obowiązki papieża, jak wszyscy wiedzą, należą do najtrudniejszych na świecie, gdyż jest on sam zaangażowany nie tylko w sprawy Kościoła, ale i całego świata. A w podejmowaniu pewnych decyzji pozostaje on zupełnie sam. W pewnych momentach swojej posługi papież pozostaje sam w obliczu Boga. A zatem nie jest to posługa łatwa.
Był więc Jan Paweł II posłuszny, ale zależnie od okoliczności. W przypadku ważnych decyzji zawsze podporządkowywał się zaleceniom, i to natychmiast, ponieważ był osobą bardzo inteligentną. I jak zawsze to mówię, w mig rozumiał to, co było trudne. Mówimy w tej chwili o jego zdrowiu. Zanim jeszcze zdołali to pojąć ci, którzy go otaczali, dlatego ważne decyzje, przede wszystkim te dotyczące wyboru różnych zabiegów chirurgicznych i hospitalizacji, podejmował natychmiast, bez wielkiego przekonywania. Bywało natomiast i tak, że pewne sprawy chciał odwlec i przeczekać ileś tam dni, tygodni czy miesięcy i odkładało się je wtedy na mocy jego decyzji, choć normalnie badania takie robi się w przeciągu ośmiu dni. Gdy zaś chodziło o mniej ważne sprawy, jak normalne dolegliwości, szczególnie te nasilające się wraz z upływem lat, podporządkowywał się decyzjom od razu w tym znaczeniu, że pozostawał posłuszny na tyle, na ile podzielał on zdanie lekarza. Kiedy natomiast jemu się wydawało, że symptomy choroby czy choćby zwykłego przeziębienia słabną, zaczynał być nieposłuszny i pierwszą rzeczą, jaką robił, było właśnie wstanie z łóżka i pójście do kaplicy.
(J.M.)