W piątek do rodziny Źmiciera Bandarenki, skazanego na dwa lata kolonii karnej po demonstracji 19 grudnia, dotarła wiadomość, że we wtorek opozycjonista przejdzie operację kręgosłupa. Wkrótce potem, bez rehabilitacji po tym skomplikowanym zabiegu, trafić ma do łagru, alarmuje rodzina.
- Okres, które dostanie na na rehabilitację jest dramatycznie krótki – zaznacza europoseł Marek Migalski, który dzięki inicjatywie organizacji praw człowieka „Libereco” jest ojcem chrzestnym Bandarenki. - Efekt może być śmiertelny albo też opozycjonista może stracić zdrowie, może stracić zupełnie władzę w nogach. Operacja kręgosłupa jest niezwykle skomplikowana – dodaje.
Jak mówi, nie można negować, że lekarze z mińskiego szpitala numer 5 dobrze sobie poradzą z zabiegiem. - Tyle że późniejszy los Bandarenki zależy już od władz politycznych w kraju – bo brak rehabilitacji może spowodować, że dobrze wykonany zabieg skończy się dla niego tragicznie – podkreślił.
Przypomniał, że opozycjonistę oszukano, postawiono go przed wyborem, że albo zgodzi się na operację, albo wyjedzie do łagru. Gdy podpisał zgodę na zabieg, dowiedział się, że po krótkim czasie zostanie i tak będzie wywieziony do kolonii karnej. To kolejna represja wobec niego, bo informował już o wielu szykanach, łącznie z torturami.
Europoseł dodaje, że to kolejna próba wykorzystywania złego stanu zdrowia Bandarenki do złamania tego człowieka, tyle że teraz grozi mu kalectwo, a być może nawet śmierć.
Jak można pomóc?
– Tylko nacisk opinii międzynarodowej jest w stanie zapobiec temu, żeby z tym człowiekiem władze białoruskie obeszły się jak z przedmiotem – mówi europoseł Marek Migalski.
Marek Migalski wydał na razie oświadczenie w sprawie operacji Bandarenki, napisał do szefa więzienia, stara się sprawę upublicznić Zwrócił się także o jak najszybszą reakcję do szefa Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka i do Catherine Ashton, szefowej unijnej dyplomacji. - Sytuacja z Bandarenką jest na tyle dramatyczna, że pozwoliłem sobie poprosić go o jednoznaczną i natychmiastową reakcję – powiedział. Powiedział, że bardzo zależy mu na wsparciu unijnych instytucji. – Czuję się za słaby jako pojedynczy europoseł, chodzi o to, żeby dokonać synergii działań – podkreślił.
Adoptował więźnia sumienia
Marek Migalski na wniosek organizacji Libereco zdecydował się adoptować Źmiciera Bandarenkę, jako więźnia politycznego. "Ojciec chrzestny" ma zadanie zajmować się osobą, którą przyjmie pod swoje skrzydła. Niestety na razie zaledwie kilku eurodeputowanych zainteresowało się tą inicjatywą.
Co zrobi ojciec chrzestny, zależy od jego inicjatywy. –Ja założyłem stronę internetową bandarenka.pl, gdzie publikujemy bieżące informacje. Zorganizowałem spotkanie w Parlamencie Europejskim z żoną i córką Bandarenki, tak żeby mogły opowiedzieć o sytuacji Źmicera Bandarneki i innych więźniów politycznych. Rozsyłamy informacje do mediów, organizacji. Oprócz tego są nieformalne działania – mówi.
Podkreśla, że idea jest tak, żeby więzień nie był zapomniany, żeby był znany z imienia i z nazwiska. Chodzi również o to, żeby anonimowe nie były osoby, które go represjonują. - Na przykład napisałem list, do naczelnika więzienia, w którym przebywa Bandarenka, po to żeby wiedział, że znam z nazwiska i z imienia – mówi. Wiadomo tym samym, kto jest odpowiedzialny, jeśli coś się złego się stanie z winy zaniedbania władz więzienia. - To personalizacja polityki, co uważam za bardzo sensowne – podkreślił europoseł.
Marek Migalski jest jedynym polskim europosłem, który zdecydował się na adopcję więźnia politycznego z Białorusi. Jak mówi, spośród ponad 700 eurodeputowanych tylko kilku zainteresowało się możliwością zaopiekowania się białoruskimi opozycjonistami, skazanymi po demonstracji 19 grudnia na kilka lat kolonii karnej.
Agnieszka Kamińska, Raport Białoruś, polskieradio.pl