Uładzimir Kobec podczas zeszłorocznych wyborów prezydenckich na Białorusi był szefem sztabu opozycyjnego kandydata Andreja Sannikaua. Wyjechał z Białorusi półtora miesiąca temu i jest teraz jest na terenie Unii Europejskiej. W liście, który napisał dla portalu Karta 97, ogłosił, że w areszcie znęcano się nad nim i zmuszono do podpisania zobowiązania do współpracy z KGB.
- Byliśmy zupełnie izolowani od informacji. Znęcali się nad nami ludzie w maskach, uzbrojeni w paralizatory i pałki. Rewidowali nas, zmuszali do rozbierania się do naga i do przysiadów, ustawiali nas w szerokim rozkroku i kopali butami po nogach, ganiali po okrągłych schodach w kajdankach, znieważając nas i uderzając po nogach - opisuje Kobec.
Pisze, że potem przesłuchiwano go bez adwokata i werbowano do współpracy.- Demonstrowano mi znajomość mojej biografii, pokazywano jakieś dokumenty finansowe, które widziałem po raz pierwszy. Funkcjonariuszy interesowały dwie kwestie: finanse i plany opozycji na 19 grudnia. Porażające było to, że dokładnie wiedzieli o tym, kto, kiedy i co mówił w naszym sztabie wyborczym - pisze współpracownik Sannikaua. Dodaje, że szantażowano go, m.in. losem jego bliskich.
- W końcu powiedziano mi, jaki jest warunek uwolnienia z aresztu w zamian za zobowiązanie do niewyjeżdżania z kraju - to podpisanie deklaracji o „dobrowolnej zgodzie na współpracę z organami bezpieczeństwa Republiki Białoruś podczas realizacji przez nie ich obowiązków konstytucyjnych”. (...) Wówczas postanowiłem, że trzeba w jakikolwiek sposób wyrwać się z KGB - pisze Kobec.
Opisuje, że po wyjściu z aresztu KGB opowiedział obrońcom praw człowieka z organizacji "Wiasna" o podpisaniu zobowiązania do współpracy, co potwierdził Walancin Stefanowicz, działacz tej organizacji.
Karta SIM z KGB
Kobiec pisze również, że wypuszczono go z więzienia w nocy, bez telefonu, bez dokumentów. Dzień później dostał specjalną kartę SIM, którą miał aktywować i miał pozostać w kontakcie cały czas. Wspomina, że po ucieczce Natalii Radziny otrzymał telefon z KGB, że ma być cały czas w domu i przy komputerze podłączonym do Internetu. - Co pół godziny ktoś do niego dzwonił i sprawdzał, czy nie chce uciec. Myśleli, że to będzie masowa ucieczka. Kazali mi dzwonić do wszystkich i pytać, gdzie jest Radzina – opowiada, zaznaczając, że do nikogo nie zadzwonił.
Dodaje, że był zdziwiony kilkoma propozycjami ze strony KGB. Po pierwsze, proponowali mu, żeby wziął udział w wyborach parlamentarnych. – Wydaje się, że chcą tam stworzyć frakcję KGB – zauważa Uładzimir Kobec. Po drugie, zachęcali go do realizacji jakiegoś własnego projektu, nie ważne jaki miałby być. – Mówili – dostaniesz finansowanie i nie będziesz nic robił. Na moją uwagę, że finansowanie z zagranicy jest nielegalne, odpowiedzieli: mamy poważne doświadczenia w tej pracy, mamy schematy – napisał Uładzimir Kobec. Dodał, że po wystąpieniu Michalewicza powiedziano również jemu, że filmowano rozmowy z nim w ukryciu.
agkm, PAP, charter97.org
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś