Anna Gacek: W jednym z wywiadów, którego udzieliła Pani w swoim gabinecie, zwrócono uwagę na zegar, który wskazuje niewłaściwą godzinę. Właśnie na niego patrzę i widzę, że wciąż chodzi z kilkugodzinnym wyprzedzeniem...
Małgorzata Małaszko: Jestem konsekwentna. Ten zegar chodzi, ale w swoim rytmie. A mnie to bawi. Czas mierzymy precyzyjnie, ale tylko na antenie. A tu - niech będzie inaczej niż wszędzie.
Czy Dwójka też chodzi swoim rytmem?
Tak. Ten rytm narzucają i wymuszają różne czynniki. Choćby tradycja, troszkę mniej pospieszna, wymagająca od słuchacza i od nas większej gotowości na poświęcenie czasu. Dwójka to nie do końca jest radio towarzyszące. Słuchając tego radia, trzeba mieć świadomość, że być może trzeba usiąść i skupić się tylko na tym.
Może to błędne myślenie, ale patrząc na kolor Pani lakieru do paznokci, kobieca intuicja każe mi myśleć, że nie jest Pani typem tradycjonalistki.
Nie, nie jestem. Ale wiem też, ile tradycji zawdzięczam. Przyszłam do radia na przełomie 1990 i 1991 roku, to już jest trochę czasu. Zetknęłam się z ludźmi, którzy pamiętali początki tego radia zaraz po wojnie, wspominali też tych, którzy to radio tworzyli. Ja te wszystkie opowieści znam. Bardzo wiele się od nich nauczyłam. Natomiast mój temperament i to, jak ja patrzę na świat, nie pozwala mi wyłącznie siedzieć w tradycji, nosi mnie w różne rejony, podobnie jak moich kolegów z tego programu. My wiemy, co było jego istotą, co jest nienaruszalne, ale musimy pamiętać, że życie wygląda dziś inaczej niż kilkadziesiąt lat temu. Są inne technologie. Młodzi ludzie siedzą głównie z nosem w Internecie, książki to dziś element obowiązkowy, mocno okrojony. My chcemy im dać coś, co pozwoli im uwierzyć, a później sprawdzić, że w filharmonii nie gryzą, książka też nie jest niebezpieczna i że można coś dla siebie znaleźć w takich bardziej wymagających miejscach.
Czy Pani zespół iskrzy od starć tradycji z nowym?
Te linie demarkacyjnie nie przebiegają jednoznacznie. To nie tak proste, że są tu starsi i młodsi. Są różne punkty widzenia, są ambicje, są możliwości. Dokonujemy wspólnie wyborów. Zmieniamy tę antenę rozważnie, mądrze, pamiętając o tym, że słuchacz z jednej strony jest od lat ten sam, a z drugiej strony pojawiają się ci, dla których oferta dwójkowa może nie być tą najbardziej naturalną, pierwszego wyboru.
Kiedy widzi Pani wyniki słuchalności Dwójki, jest Pani realistką? Czy jednak ma nadzieję, że tak wyszukana oferta może zainteresować większe grono słuchaczy w Polsce?
Nie ograniczajmy tego do Polski. Słuchalność takich stacji w Europie jest podobna. France Musique ma 0,7 - 0,8%, France Culture tak samo, BBC 3, BBC 4 ma zbliżone wyniki słuchalności...
Nie wkurza to czasem Pani, tak ambicjonalnie, że szefuje Pani niszowej stacji?
Wkurza, wkurza. Oczywiście, że mnie to denerwuje. Bo myślę sobie, że w różnych miejscach spotykam wielu inteligentnych, twórczych ludzi w różnych przedziałach wiekowych. I nie chce mi się wierzyć – i może słusznie, może nie powinnam dawać wiary – że takich ludzi z aspiracjami jest w tym kraju niecały procent. To nie byłoby rozsądne z mojej strony, gdybym uznała, że tak ma być. Poezję czyta śladowa część naszego społeczeństwa, a tak się złożyło, że mamy Noblistów. Coś ważnego, pomimo tego niemasowego zainteresowania poezją w tym kraju, jednak powstawało. Oczywiście, że chciałabym dać świadectwo całej Europie, że "Polak potrafi".
A ma Pani na to jakieś – może nawet szalone i nie do zrealizowania – pomysły? Ma Pani czasem ochotę wręcz krzyknąć: "Patrzcie, jakie robimy świetne radio!"?
Pomysłów w tym pokoju i z ludźmi, z którymi współpracuję, jest cała masa. Później realia to weryfikują. Możemy sobie krzyknąć, ale za ten krzyk trzeba później zapłacić. Bardzo wielu taki krzyk desperacji odnotowało w Dwójce 8 lipca 2009 roku, to był dramatyczny krzyk. Wtedy się okazało, że zwróciliśmy nie tylko uwagę społeczeństwa na Dwójkę, ale i wyszło, jak bardzo mamy zróżnicowanych słuchaczy. W tych wszystkich badaniach oni nie mają twarzy, zawodu, imienia, miejsca zamieszkania. A przy okazji tego protestu poznaliśmy ich, okazało się, że takiego zróżnicowania nie ma chyba żadna rozgłośnia w Polsce. To było dla mnie odkrycie, które rozbudziło moją świadomość. Taka niejednoznaczność z jednej strony może być ogromną pomocą, z drugiej – przeszkodą. To są i miasteczka, wykształcenie średnie bądź podstawowe, i świat artystyczny, wolne zawody, osoby bardzo znane. Pamiętam, że są osoby, które nie mogą przy słuchaniu Dwójki czuć się gorzej, myśleć, że to jest program, który pokazuje wspaniałości, do których oni nie mają dostępu. To musi być jakaś wspólnota, która ma jeden kod.
Co jest właściwie tym kodem? Gdzie są granice gatunkowe? Co sprawia, że sztuka jest albo przestaje być w kręgu zainteresowań Dwójki?
Nie ma jednoznacznych kryteriów. Kiedy porównywałam, z jaką ofertą startuje Dwójka w momencie, kiedy rodziła się TVP Kultura, myślałam sobie z zazdrością, że oni nie mają żadnych oczekiwań, żadnych przyzwyczajeń widzów, mają fantastyczną pozycję startową, przyuczania swojego odbiorcy. Mogą tworzyć szalenie rozmaity profil, od muzyki rockowej przez jazz, folk, balet, operę, eksperymenty, ta mozaika jest możliwa. Pozyskiwanie odbiorców bez żadnych obciążeń jest inne. W Dwójce takim kryterium jest to, że zarówno w sferze słowa, jak i muzyki, poruszamy sprawy niedające się poznać w innych miejscach. Można uznać, że takie podejście pogłębia niszowość Dwójki, ale ona musi być takim miejscem, gdzie ci, którzy mają wrażliwość i talent, chcą się nimi dzielić, a nie mają szans, żeby to było masowe, mieli swojego partnera medialnego. Z drugiej strony, trzeba reagować na to, co dzieje się w kulturze w ogóle, co dzieje się w kulturze masowej. To nie jest miejsce wyłącznie na to, co jest instytucjonalne. Nie sądzę jednak, żeby kiedykolwiek w tym programie zagościła muzyka rockowa.
A co jest nie tak z muzyką rockową?
Wszystko jest z nią w porządku, tylko do tego są inne programy, również w radiu publicznym. I nie ma powodu, bym tworzyła alternatywę, jeśli taką paletę ma już choćby Trójka.
Słucha Pani innych anten Polskiego Radia?
Słucham. Są programy, których lubię słuchać. Zawsze lubię sobie włączyć Program 3 w piątek o szóstej rano. Mam natychmiast poczucie winy, więc z reguły wracam do Dwójki. Zawsze lubiłam słuchać "Powtórek z rozrywki", zresztą ja się w ogóle wychowałam na Trójce. Tam grała muzyka klasyczna, był jazz, którego nauczyła mnie właśnie Trójka. Ta pasja została i to dzięki Trójce. Był taki moment, lata temu, kiedy słuchało się "Lata z radiem", wakacje sprzed lat kojarzą mi się z tą audycją, z Jedynką. Rozmów politycznych nie ma w Dwójce, więc słucham ich w innych stacjach, bo przecież kultura nie dzieje się w próżni
Wspomnianego 8 lipca 2009 roku, gdy Dwójka przez cały dzień milczała, bała się Pani konsekwencji?
Upraszczając, można powiedzieć, że pewien rodzaj niepokoju temu towarzyszył. To były okoliczności, które wzmacniały poczucie odpowiedzialności za ludzi. Spotkałam się z prawnikami, sprawdziłam, jakie ewentualne zagrożenia mogłyby spaść na tych, którzy podjęliby tak desperacką decyzję i zrobiłam wszystko, żeby zabezpieczyć moich kolegów i siebie. Spędziliśmy wtedy 24 godziny w radiu, wszyscy byliśmy w pracy, a właściwie bardziej tu wrzało niż każdego innego dnia. Bałam się, jak do tego podejdą słuchacze. Pamiętam zebrania z kolegami i ich pytania: czy to nie jest rodzaj szantażu, czy słuchacze właściwie odbiorą nasz komunikat. Bo tu nie chodziło o obronę naszych miejsc pracy. Absolutnie nie. Ale wahaliśmy się, czy my to właściwie wyrażamy. Ktoś, kto boryka się z własnymi problemami finansowymi, mógłby odebrać to niewłaściwie. Czas jednak pokazał, że nasi słuchacze - i nie tylko oni - takich kłopotów nie mieli. Wsparcie i reakcja były jednoznaczne. To było bardzo budujące, bo pokazało, jak ważne jest radio publiczne dla wielu osób. Pamiętam taką scenkę, to było parę miesięcy po naszej akcji, kiedy strażnicy w budynku na Malczewskiego zadzwonili do sekretariatu z informacją, że jest tu pani, która bardzo chce się spotkać, ale ona nie wejdzie na górę, czy ja mogę zejść do niej. Zobaczyłam uroczą starszą panią, która powiedziała, że przeprasza że dopiero teraz, ale była chora i z kieszeni wyciągnęła kopertę, w której było tysiąc złotych. Powiedziała, że zbierała bardzo skwapliwie i że w lipcu nie mogła i chce teraz przekazać pieniądze na program, choć płaci abonament. Darowizny oczywiście przyjąć nie mogłam. Tego gestu i wzruszenia nie zapomnę. Takich reakcji było mnóstwo. Również wielu artystów zadeklarowało wtedy pomoc. To było bardzo potrzebne.
Jest Pani typem dyrektora "totalnego"? Pochłonęła Panią Dwójka zupełnie?
Tak. Niestety do tego stopnia, że mam poczucie, że moje dzieci mogłyby mieć mnie więcej, ale to się niekoniecznie udaje. Ale to też kwestia charakteru, z tym nie da się walczyć. Kiedy pracowałam w Teatrze Polskiego Radia, uruchomiło się szatańskie zaangażowanie w to, co się robi. W Dwójce jest inny rodzaj odpowiedzialności, zaangażowania, próba stworzenia zespołu, poczucie, że jest to nasze i dla kogoś, wymaga czasu, doglądania, tu można zapomnieć, która jest godzina. Ten niechodzący sensownie zegar jest dla mnie w pewnym sensie wentylem bezpieczeństwa.
Jakim jest Pani szefem? Myśli Pani o tym, że dowodzi grupie artystów sztuki radiowej?
Oczywiście, że tak. I ci ludzie mają swoje lęki, oczekiwania, dni lepsze i gorsze. Nie wiem, jakim jestem szefem, na to pytanie nie powinnam odpowiadać. Już bardziej mogę powiedzieć, jakim chcę być szefem. Na pewno wymagającym, na pewno sprawiedliwym, ale i na pewno koleżeńskim. Z większością osób tu pracujących znam się bardzo długo… Z wieloma z nich przeżyłam ważne chwile, również towarzyskie, niekoniecznie związane z pracą, co nie może w żaden sposób warunkować naszych relacji. To jest miłe, choć i trudne. Koleżeństwo jednak nie może przestać tu istnieć.
W jakim miejscu jest dziś Dwójka? Stabilnym czy w fazie dynamicznego rozwoju?
Uznanie, że coś jest już w kształcie ostatecznym oznaczałoby, że czas na mnie. Myśl, że "więcej", "inaczej" nie ma sensu, jest stratą energii mojej i kolegów. Radio się nie zatrzymuje. Wciąż czekają nowe projekty. Dwójka chce wychodzić na zewnątrz studia, próbujemy pozyskać nowych słuchaczy, zachęcamy, by wyrażali swoje opinie, otwieramy się na nowe technologie. W komunikacji też – Facebook ma swoje miejsce w Dwójce.
Czym Facebook może być dla takiej stacji jak Dwójka?
Forum krytyczno-towarzyskim. Jest pewien rodzaj głodu, nie ograniczajmy go tylko do muzyki, niech będzie to przykład. Prasa z różnych powodów zrezygnowała z obsługi tego, co się dzieje w kulturze. Jest mało recenzji, rozmów na temat tego, gdzie pójść. Facebook jest uzupełnieniem anteny, gdzie są oficjalne zaproszenia, patronaty i tak dalej. Cała sfera organizowania się jest tam. Relacje, zdjęcia, te historie dzieją się obok anteny, a jednocześnie są z nią związane. Fantastyczna sprawa. To przez Facebooka i przez niektóre audycje, jak choćby "Kultura w wielkim mieście", gdzie rozmawiamy o problemach w wielkich aglomeracjach i jest to audycja stworzona pod kątem ludzi młodszych, życie wokół tej audycji istnieje, dzięki temu zaczynamy wsysać to, co dzieje się gdzie indziej. Jest to relacja wzajemna.
Dwójka może być odbierana jako stacja bardzo poważna, bardzo na serio. Czy pamięta Pani jakieś zabawne zdarzenia na antenie?
Oczywiście, że się zdarzają. Ot, choćby nieoczekiwane – zwłaszcza dla prowadzącego – zestaw sylab powodujący, że dziennikarz zapowiadając z dużą swobodą i swadą tak się zaplątał, że uzyskał słowo zaliczane do wulgaryzmów. "Chór" jest dość niebezpiecznym słowem. Zdarza się nam mnóstwo fantastycznych i dowcipnych rozmów z gośćmi. 1 kwietnia czy w Sylwestra dzieją się rzeczy zabawne. Śmieją się prowadzący, śmieją się słuchacze.
Czy to, czego najbardziej życzyć Pani i Dwójce, to rozwiązanie kwestii abonamentu?
Tak. Myślę, że tego powinniśmy sobie życzyć wszyscy. Moi koledzy są w stanie dać z siebie więcej, niż mogę zwerbalizować. I bardzo trudny jest moment, kiedy przychodzą do mnie rozentuzjazmowani, a ja muszę ich wystudzić, mówię: "Poczekajcie, na razie nie, może poszukamy pieniędzy na zewnątrz". To są też momenty, kiedy tworzymy nową ramówkę i próbujemy przyporządkować pieniądze do potencjału, który tu jest. I wiem, że są to czynności, za które gratyfikacja powinna być solidna, bo to nie jest tylko kwestia gotowości, przyjścia do pracy o świcie czy w niedzielę, to też poczucie, że poza sympatią jest też rodzaj finansowego uznania. Ten mit fantastycznie zarabiającego dziennikarza wciąż obowiązuje. Oczywiście, tacy też są, zarabiają relatywnie więcej niż przeciętny Polak. Tylko trzeba pamiętać, ile to wszystko wymaga energii, jak siadanie przed mikrofonem angażuje układ nerwowy. Tu trzeba wszystko wygasić, zostawić problemy za drzwiami i myśleć tylko o tym, jak cudownie być ze słuchaczem. Wszyscy rozumieją, że sytuacja finansowa radia od lat jest trudna, że te oczekiwania nie są egoistyczne. Ale to jest trudna i przykra sprawa.
Ostatnie pytanie. Pamięta Pani, kiedy zegar dokonał aktu buntu i zaczął chodzić swoim rytmem?
Właściwie od momentu, kiedy tu zawisł. A to było trzy lata temu.
Zapraszamy również do obejrzenia krótkiej wypowiedzi dyrektor Małgorzaty Małaszko związanej z urodzinami radiowej Dwójki