Uładzimir Niaklajeŭ to białoruski poeta, prozaik i działacz społeczno-polityczny. Jest laureatem szeregu nagród zawodowych i państwowych za twórczość literacką. 25 lutego 2010 roku został przewodniczącym kampanii społecznej "Mów prawdę!".
W wyborach prezydenckich w 2010 roku kandydował na urząd prezydenta. W dniu wyborów został pobity do nieprzytomności, a następnie porwany ze szpitala przez nieznanych sprawców.
Postać Uładzimira Niaklajeŭa przedstawia w rozmowie z portalem polskieradio.pl opozycjonista białoruski Franak Wieczorka, który kilka dni temu wyszedł z więzienia, w zeszłym tygodniu był przesłuchiwany przez KGB.
- Uładzimir Niaklajeŭ, kandydat na prezydenta, jest poetą bardzo znanym na Białorusi. Jest w każdym podręczniku, każdej książce białoruskiej poezji. Jest fantastyczny. Każdy od malutkiego zna jego piosenki. Ma niezwykłe wyczucie słowa – mówi Franak Wieczorka.
- Jego słowa trafiają do serca, wystarczy dwa razy usłyszeć jego wiersze i zapadają w pamięć. Jego wiersze wcale nie są polityczne, wiele jest o kochaniu – mówił nasz rozmówca.
Wydawałoby się, że taki przypadek, pobicie znanego człowieka na Białorusi, wywoła wielkie wzburzenie. Ale tak nie jest - wielu ludzi, którzy znają poezję Niaklajeŭa, nie wie nawet, że został pobity i jest w areszcie.
Specjalnie dla naszych czytelników Franak wyrecytował i przetłumaczył wiersz Niaklajeŭa o biało-czerwono-białej fladze.
Zapraszamy do obejrzenia fragmentów wywiadu oraz do wysłuchania recytacji (boks Wideo oraz boks Posłuchaj w ramce po prawej stronie)
Wybrane wiersze Uładzimira Niaklajeŭa
Nad wodą
Święta i swoja własna,
Z siebie samej wynika
Woda
taka już jasna,
Że aż w niebyt umyka.
Do światłości przejrzysta,
W siebie samą tchnie życie
Dusza
taka już jasna,
Że aż niknie w niebycie.
Zabawa
Z rana niebo to ciemniało, to bladło,
W dzień na ziemię czarnym ogniem upadło.
Pochyliłem się, podniosłem go z trawy,
Z lewej ręki przerzucałem do prawej.
Aż na prawej ręce skórę osmalił,
Aż na lewej ręce piętno wypalił.
Zapytała dłoni dłoń ze zdumieniem:
Po co mamy się przerzucać płomieniem?
I tak lewej objaśniła dłoń prawa:
Drobiazg, to jest tylko taka zabawa.
* * *
Skąd taka gorycz,
kolego mężczyzno?
Łyczek wolności – i mdło się zrobiło?
Cokolwiek jeszcze się stanie z Ojczyzną,
Gorzej nie będzie – bo lepiej nie było.
Zgubił swą drogę nasz kraj przy trzech sosnach,
Przebiegł ją wspak jak czółenko na krosnach,
I wpadł ze ślepym narodem w pochodzie
Z sideł zachodu w pułapkę na wschodzie.
Może potomni przewidzą na oczy,
Ale o drogę się nikt nie dopyta.
Jak zjawa z pustki, co w pustce odbita,
Pogoń z pieczątki w paszporcie wyskoczy:
Choć niepodkuta, rwie naprzód z kopyta.
Proszcza
(Fragmenty)
*
Czy los dzwonnika, czy tylko poety
Był ci sądzony,
Siedzisz na wieży: któż inny, jak nie ty,
Miałby bić w dzwony?
W potopie ognia i wód przeraźliwym,
Nieszczęść i wojny,
Na byt z niebytu spoglądasz z podziwem,
Zbędny i wolny.
Nie wiesz, kto brat, kto przyjaciel, kto bliski –
Tych ci nie trzeba.
Masz tylko to, co oślepia jak błyski
Zimnego nieba.
Masz tylko to, twoja sprawa w zachwycie
Do końca czasów –
Świadku spraw świata w szaleństwie, w niebycie
Wiecznych zapasów.
Gdy cios śmiertelny w tej walce zdradziecko
Bratu brat zada,
Nie płacz, nie żałuj: ich bawią jak dziecko
Zbrodnia i zdrada.
Gdy palą domy i siostry swe gwałcą,
Uchwyć się ognia,
Dymu, iskierki: nie ty jesteś sprawcą,
Nie twoja zbrodnia.
Nie masz im ojca ni syna – zbrodniarze,
Co chodzą zgrają,
Niech z nienawiścią, zanim Bóg ich skarze,
Wodza kochają.
Kiedy dla siebie chcą wybrać włodarza,
Dla ryb i ptaków,
Twój dawny wybór się już nie powtarza:
Nie zmieniaj znaków.
W norach twych braci, co ślepi jak krety,
Ziemia pogrzebie,
Lecz twoja wieża – dzwonnika, poety –
Płynie po niebie.
Świat przeciw tobie się cały sprzymierzy,
Lecz twój świat cały
Jest tam, nie tutaj, i nie masz na wieży
Hańby ni chwały.
Niech cię nie łudzi rzecz ziemska i żywa
Sługi lub władcy,
Co twarz swą we łzach i we krwi obmywa
I w gwiazdy patrzy.
Ich krew i łzy są jak rosa w dolinie.
Hańbią czy chwalą –
Z falą niebieską i tak Ryba płynie
I Ptak – nad falą.
*
Wiecujące ulice, place, które gniew chłoszcze,
Raz na zawsze porzucę kiedyś i ruszę nad Proszczę,
Co jak chaber na hafcie świeci na ziemi błękitem
Razem z soborem na dnie dla oszczędności ukrytym.
Drogą bolesną
z kamieniem
winy niezabliźnionej
Wstąpię w jeziorną toń i rozkołyszę dzwony,
I, tonąc w uścisku Proszczy,
za wszystkich kochanych na jawie
Pomodlę się i popłaczę, i świecę w świątyni postawię.
Jak złota ryba u brzegu mignie świeca płynąca,
Jak złota żmija w trawę śmignie świeca płonąca,
Jak złota pszczoła w powietrzu nad polem szczęśliwym wzleci,
Nad jedną dla nas wszystkich ziemią i wodą zaświeci.
Z dna proszczy – z dna przebaczenia –
jednoskrzydła świeca wypłynie,
Od zmroku do świtu świecę zapalam w głębi, w głębinie.
Jeden mamy brzeg nad jeziorem
i nigdy już z tego brzegu –
Choćby do śmierci się szturchać – nie zepchnie jeden drugiego.
Choćby miotać się tłumem w nienawistnym obłędzie,
Nikt nieproszonym gościem, przybłędą wśród nas nie będzie,
Wśród nas
tylko my –
i nie otchłań, ale toń Przebaczenia.
I tyle tylko w niej życia,
ile tej świecy płomienia.
Przełożył Adam Pomorski