Wydaniem płyty "Mahogany Soul" Angie Stone ustawiła sobie w 2001 roku poprzeczkę na niezwykle wysokim poziomie. Jej ówczesne dzieło do dziś uchodzi za jeden z najlepszych krążków z pogranicza r’n’b i soulu. Nigdy potem Stone nie wspięła się na tak wysoki poziom. Bynajmniej nie znaczy to, że "Unexpected" jest złą płytą.
Ciężko napisać o tej płycie cokolwiek odkrywczego. Ale też muzyka na niej zawarta nie wnosi niczego nowego do świata. Niczego, oprócz masy dobrej zabawy. Stone nagrała płytę zachowawczą, głęboko osadzoną w tradycji, ale też we własnym, wypracowanym przez lata stylu. Ale nie oszukujmy się, nikt przecież nie spodziewał się stylistycznych rewolucji.
Niespełna półtora-minutowy utwór tytułowy nie pozwala zapomnieć, że czeka nas krążek zatytułowany "Unexpected". Angie powtarza to słowo kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt razy. Po minucie słuchacz marzy już tylko o tym, żeby to się skończyło. Słusznie, bo dalej dzieją się rzeczy znacznie ciekawsze. Bujający "I Ain’t Hearin’ U" to przede wszystkim czysta, funkowa gitara i melodyjny chórek, który ciągnie całość. Wyśpiewywane przez wokalistkę zwrotki są tutaj jedynie skromnym uzupełnieniem. Idziemy dalej. "Free" to nowocześnie zaaranżowany pop. Pełno tutaj aranżacyjnych i produkcyjnych smaczków przypominających klimat rzeczy produkowanych przez Timbalanda. Jeżeli momentami poczujecie skojarzenia z hitem One Republic "Apologize" – nie bójcie się, nie tylko Wam się tak kojarzy. "Maybe" to nastrojowa soulowa ballada, Angie skłania się tutaj ku Lionelowi Ritchie, inną inspiracją wydaje się Prince. Piękny utwór, przy okazji możliwość pełnego zaprezentowania cudownego, czarnego głosu Stone. Kolejny na krążku utwór "Hey Mr. Dj" za sprawą tytułu przywołał skojarzenia z Madonną i jej przebojem "Music". Muzycznie nic tutaj nie ma z Madonny. Rozkołysana kompozycja, gdyby powstała w Polsce, na pewno napisaliby ją Natu i Envee. "Hey Mr. Dj" to dokładnie ten kierunek, który rodzimy duet obrał na płycie "Maupka Comes Home". To budujące o tyle, że "Maupka Comes Home" nie odstaje od dokonań artystów zza oceanu.
Na koniec Angie za sprawą repryzy "Unexpected" raz jeszcze zapragnie przypomnieć, jaki krążek kręci się w Waszym odtwarzaczu. Spięcie albumu klamrą nie do końca wypaliło. Tak naprawdę intro i outro są jedynymi uciążliwymi fragmentami nowej płyty Angie Stone. Dobrze, że łącznie trwają tylko 3 minuty.