– Trzydzieści lat minęło i jest totalnie inny świat. Jak zaczynałem grać, 47-letni facet na scenie był dla mnie kompletnie niewiarygodnym leszczem – przyznaje Muniek Staszczyk, którego zespół T.Love po niemal trzech dekadach nieprzerwanego łojenia na rockowej scenie właśnie szykuje kolejny album. Weteran, żywa legenda, dinozaur – wokalista nic sobie nie robi z upływu czasu ani z podobnych stygmatyzujących etykiet. – Chłopaki z Rolling Stones są wiekowi, a grają. Recepta brzmi: róbmy swoje – mówił w „Poranku” Czwórki.
Prawdziwy rockandrollowiec nigdy nie ma dość grania. Muzyka w średnim wieku pociągają jednak inne aspekty kariery rockmana niż te istotne dla debiutantów. – Teraz imperatywem nie jest dla nas kwestia ostrej balangi czy sławy dla sławy. Liczy się przede wszystkim granie dla ludzi – wyjaśnia wokalista. – Ludzie doceniają szczerość w muzyce i dlatego ciągle nas akceptują – dodaje.
Równie ważny jak recepta na długowieczność jest pomysł na udany artystycznie i rynkowo debiut. T.Love – wówczas jeszcze jako „T.Love Alternative” – zaistniało na scenie na początku siermiężnych lat 80. Młodzi muzycy na ogół mogli wówczas jedynie pomarzyć o porządnych instrumentach, wzmacniaczach czy promocji, zwłaszcza jeśli w piosenkach poruszali tematy drażliwe z punktu widzenia cenzury: polityczne, społeczne, związane z historią czy wolnością jednostki. Wobec braku niezależnych rozgłośni radiowych trampoliną do kariery bywał kultowy i kulturotwórczy festiwal w Jarocinie, pojęcie kariery było jednak w PRL-u względne.
– Jeśli zaistniałeś w Jarocinie, mogłeś potem pograć trochę koncertów, ludzie zaczynali cię zauważać, ale nie na tyle, że zostawałeś gwiazdą, zarabiałeś pieniądze. Dziś są setki stacji radiowych i nie ma cenzury politycznej, ale jest biznesowo-obyczajowa. Radia grają z komputera, mało jest audycji autorskich. Z drugiej strony zespoły, wykorzystując przestrzeń sieciową, przez MySpace czy YouTube mogą zaistnieć na świecie – ocenia Muniek Staszczyk.
Internet sprawił, że w globalnej przestrzeni kulturowej zaistniały tysiące wykonawców, którzy inaczej nie mieliby szans dotrzeć do szerszej publiczności. Możliwość publikowania muzyki bezpośrednio w Internecie uniezależniła ich od wyroków „biznesowo-obyczajowej cenzury” związanej z działalnością radiostacji i wytwórni płytowych. Tym samym jednak muzyka bardzo „potaniała”. Skoro można mieć ją za darmo lub za symboliczne kwoty wprost z sieci, kto będzie kupował płyty? – Artyści muszą się przyzwyczaić, że prawdopodobnie za dziesięć lat będą żyli wyłącznie z koncertów – wieszczy lider T.Love.
Więcej w rozmowie Romka Wójcika z Muńkiem Staszczykiem. Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.
ŁSz