I trzeba dodać, rozpoczął się udanie. Oba występy, choć odległe od siebie stylistycznie, były znakomite i zostały gorąco przyjęte przez warszawską publiczność.
Godzinny występ Urszuli Dudziak wypełniły kompozycje lidera jej nowego zespołu Jana Smoczyńskiego. Utwory świeże, przygotowane specjalnie na festiwal, do których tytuły - jak przyznała wokalistka - zostały wymyślone tuż przed warszawskim koncertem. Nowy materiał doskonale obronił się na żywo, a Urszula Dudziak po raz kolejny udowodniła, że wielką artystką jest.
Po kilkudziesięciu minutach na scenie zmieniło się wszystko. Skromny, kilkuosobowy zespól Dudziak zastąpiło kilkanaście osób towarzyszących Femi Kutiemu - w tym sekcja dęta oraz trzy piękne tancerki i chórzystki - czyli Positive Force. Efekt - potężne brzmienie porywające do tańca od pierwszego utworu. Po raz kolejny okazało się, że Sala Kongresowa nie jest najlepszym miejscem dla takiej muzyki, ale ci którzy chcieli tańczyć poradzili sobie bez trudu wypełniając wolną przestrzeń pomiędzy rzędami.
Na koncercie było wszystko czego można oczekiwać od afrobeatowego artysty - dynamiczne, porywające do tańca utwory z mocno wyeksponowanymi partiami sekcji dętej i bezkompromisowe, zaangażowane teksty o tym do jakiej ruiny doprowadzili Nigerię skorumpowani politycy do spółki z zachodnimi koncernami. "W porównaniu z Nigerią Polska to raj" - przekonywał Femi. I właśnie monologi artysty, o dużym rozrzucie tematycznym - od polityki do seksu, wypełniały przerwy między utworami. Publiczność kupiła to od razu - były tańce, owacje, a na koniec bisy.
Ojciec artysty, nieżyjący od wielu lat twórca afrobeatu Fela Kuti, nigdy nie odwiedził naszego kraju. 48-letni Femi, który wcale nie ukrywa, że muzyka ojca stanowi dla niego inspirację, udowodnił, że jest pełnoprawnym, osobnym twórcą, idącym własną artystyczną drogą.
Warszawa wreszcie przeszła swój afrobeatowy chrzest z prawdziwego zdarzenia. Lepiej późno niż wcale. Doskonały koncert.
Jan Krygier