Logo Polskiego Radia
Polskie Radio
Ula Czerny 11.03.2011

Przeczytaj wywiad z reżyserem "Jeża Jerzego"!

- Reakcje na film są skrajne. Jedni twierdzą, że jest momentami zbyt obsceniczny i jedzie po bandzie, innym z kolei mało. Nie można chyba wszystkich uszczęśliwić - mówi Jakub Tarkowski.
Ekipa twórców Jeża Jerzego, Jakub Tarkowski piąty od lewej.Ekipa twórców "Jeża Jerzego", Jakub Tarkowski piąty od lewej.źr.mat.prasowe,aut.Mariusz Arczewski

Na plakacie animacji "Jeż Jerzy" znalazł się stempel: "Nie dla dzieci". Nie bez powodu, bluzgającego Jeża gra Borys Szyc, warszawską prostytutkę Lilkę Maciej Maleńczuk (!!), skinheada rapujący Sokół, a zmysłową Yolę Maria Peszek. Film nie ucieka przed kontrowersją, choć nie widziałam, żeby ktoś wyszedł z kina przed napisami końcowymi. Piątkowe recenzje "Jeż Jerzy" ma różne, ale na mnie spore wrażenie zrobiła w nim sama animacja.

Przyglądałam się powstawaniu filmu od samego początku. Nad "Jeżem Jerzym" pracowało przez 4 lata 14 osób (pełnometrażowe animacje tworzą zazwyczaj kilkudziesięcioosobowe zespoły!). Niektóre ujęcia są bardzo efektowne, kadry i kolory pokazują ile pracy i wysiłku włożyli w ten projekt jego twórcy.

Zdobycie w Polsce dofinansowania na taki pełnometrażowy film animowany nie jest łatwe, animatorów nie ma wielu. O "Jeżu Jerzym" rozmawiałam z jednym z jego reżyserów Jakubem Tarkowskim.

Urszula Schwarzenberg-Czerny: Jeże są gatunkiem w Europie mocno zagrożonym. Czy są jakieś cechy Jeża Jerzego, które na wiosnę powinny w sobie obudzić, aby mieć się lepiej?

Jakub Tarkowski: Rada dla jeży, nie ufajcie wszystkiemu co pokazują w telewizji i trzymajcie się krawężników.

USC: Komiks Kultury Gniewu zamówiony przez MSZ z okazji Roku Chopina prawie poszedł na przemiał przez przekleństwa. W waszym filmie dofinansowanym przez PISF jest sporo wulgaryzmów. Są tu analogie?

JT: Różnica polega chyba na tym, że nie zrobiliśmy tego filmu na zamówienie państwowej instytucji i wyłącznie za państwowe pieniądze. Poza dofinansowaniem z PISF, "Jeż Jerzy" ma też innych, prywatnych inwestorów (Film Produkcja, Paisa Films, Warszawska Szkoła Filmowa). Nie było też wątpliwości co do tego, że autocenzura w przypadku tej produkcji była by strzałem w stopę.

USC: No tak, poza tym cała filmowa historia Jeża przestrzega przed próbami wzięcia kultury młodzieżowej i buntu w sztywne ryzy.

JT: Reakcje na film są bardzo skrajne. Jedni twierdzą, że film jest momentami zbyt dosłowny, obsceniczny i jedzie po bandzie innym z kolei jeszcze mało. Patrząc na to z tej perspektywy, nie można chyba wszystkich uszczęśliwić.

USC: Uczciwe jest też chyba zachowanie w tworzeniu wiarygodności i stronienie od zafałszowania.

JT: Wiarygodność jest bardzo istotna, w filmach w ogóle. Na ekranie mogą się dziać najbardziej nieprawdopodobne rzeczy, ale widz musi mieć poczucie spójności i wiarygodności, choćby to była tylko iluzja. Kiedy razem z Wojtkiem Wawszczykiem zaczęliśmy pracę nad tym filmem, adaptacją komiksu, którego historia sięga głębokich lat 90., zadaliśmy sobie i ojcom Jeża pytanie: dlaczego bohaterowie są tacy a nie inni, a dokładnie dlaczego postępują tak a nie inaczej? Biorąc za punkt wyjścia komiks sięgnęliśmy do mrocznych źródeł motywacji; frustracji, lęków i nadziei każdego z bohaterów. Szukaliśmy odpowiedzi raczej dlaczego Yola przepada za Jeżem, a Stefan go nienawidzi, a nie kalkulowaliśmy co sprawia, że ludzie od 15 lat z zapałem czytają ten komiks. Najwięcej roboty było oczywiście z samym Jeżem, który pozostaje do końca postacią tajemniczą i trochę nieodgadnioną.

USC: Jest w filmie taki zupełnie niesamowity epizod, kiedy Jeż trafia w lunaparku do komnaty strachów. Na ekranie czarne tło i tylko fluorescencyjne akcenty. Rysowanie w takich warunkach, takim sposobem chyba nie jest łatwe?

JT: Film realizowała 14 osobowa ekipa, podczas gdy na świecie filmy animowane tworzą co najmniej kilkudziesięcioosobowe zespoły. Jeż Jerzy miał to szczęście, że wsparli go swymi talentami najwięksi w tym kraju wirtuozi komiksu i animacji. Obserwowanie ich przy pracy było równie fascynujące jak końcowy efekt, który widzimy na ekranie. Więcej szczegółów na temat poszczególnych członków ekipy TUTAJ!



USC: Wizualnie czasem odwołujecie się nie tylko do lat 90., ale i do dawnych amerykańskich filmów katastroficznych. Chodzi mi na przykład o scenę kiedy Warszawiacy popadają w masową histerię widząc wzlatujące nad miastem tysiące dmuchanych lalek. Orson Welles by się ucieszył!

JT: Faktycznie, ta sekwencja to jest trochę taka klasyka kina. W warstwie dźwiękowej mamy nawiązujący do "Gruppen" Stockhausena, utwór skomponowany przez Janka Duszyńskiego. Jeżeli chodzi o intrygę filmu, jest to krytyczny moment, który katapultuje karierę sklonowanego alter ego Jeża na nowy poziom, co bez skrupułów wykorzystają jego nikczemni stwórcy. Taka próba zrozumienia psychologii tłumu i faktu, że ludzie od czasu do czasu lubią zbiorowo pohisteryzować na ten czy inny temat, przecież na tym właśnie wypłynął Orson Welles.

USC: Twórcy animacji często w filmach chowają na przykład migające przez chwilę zabawne napisy na murach, albo ważne dla fabuły przedmioty. Bardzo przyjemnie się je odnajduje. Możesz zdradzić choć jeden taki akcent, którego warto wypatrywać uważnie w kinie?

JT: Ten film jest usiany takimi niespodziankami polecam uważne obserwowanie drugich planów a nawet powtórne obejrzenie. To trochę jak czytanie komiksu, za pierwszym razem razem śledzisz bieg fabuły, za drugim możesz uważniej przyjrzeć się detalom.



Urszula Schwarzenberg-Czerny