Logo Polskiego Radia
migracja
migrator migrator 16.09.2008

Spełniona obietnica premiera

Rezygnacja Sławomira Cenckiewicza to zwycięstwo liberałów ograniczonych poprawnością polityczną.

Rezygnacja Sławomira Cenckiewicza to zwycięstwo autorytarnych liberałów ograniczonych ideą poprawności politycznej oraz realizacja zapowiedzi Donalda Tuska.

Platforma Obywatelska po raz kolejny udowadnia, że głoszona przez nią idea miłości i zaufania ma swoje wyraźne granice. W sposób oczywisty i karygodny naruszył je historyk Instytutu Pamięci Narodowej Sławomir Cenckiewicz, który miał czelność zająć się przeszłością „legendy Solidarności”, Lecha Wałęsy. Jeszcze przed publikacją książki, opisującej współpracę byłego prezydenta ze Służbą Bezpieczeństwa oraz niszczenie dowodów na nią, autorzy - Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk – stali się celem brutalnych ataków. Pisano, że stosują ubeckie metody walki z „autorytetem robotniczego przywódcy ‘Solidarności’, laureata pokojowej nagrody Nobla oraz pierwszego prezydenta znowu niepodległej Polski.” Ich książkę nazywano „kampanią nienawiści i zniesławień”, a autorów oskarżano o niszczenie „polskiej pamięci narodowej”. Z ust polityków PO padały stwierdzenia, że ich książka jest zemstą na Wałęsie i została napisana na polityczne zamówienie PiSu. W ataki na historyków włączyło się wiele osób związanych z partią rządzącą. Znaleźli się wśród nich m.in. Władysław Bartoszewski, czy Jerzy Buzek.

"Ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni."

Najostrzej na publikację zareagował szef Platformy Obywatelskiej, obecny premier Donald Tusk. Powiedział, że nie pozwoli nikomu kwestionować autorytetu Lecha Wałęsy. - Na pewno zrobię z tym porządek. Co do tego nie miejcie wątpliwości. Tacy ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni – mówił jeszcze przed wydaniem książki IPNu o Wałęsie. Wywołała ona wściekłość wśród działaczy PO prawdopodobnie dlatego, że w wyborach do Sejmu w 2007 roku partia ta wykorzystała dwa „autorytety moralne” – Władysława Bartoszewskiego oraz Lecha Wałęsę. Historyczna książka opisująca współpracę jednego z nich z SB, uderzyła nie tylko w jego „legendę”, ale także w wiarygodność i wizerunek PO, na której sztandarze widnieje postać byłego prezydenta. Dlatego ugrupowanie to postanowiło w imię głoszonego poszanowania dla wolności badań naukowych oraz wolności słowa niszczyć wszystkich, którzy ośmielają się myśleć inaczej niż osoby o poglądach zbliżonych do PO. Rezygnację Sławomira Cenckiewicza z funkcji naczelnika gdańskiego oddziału Biura Edukacji Publicznej należy traktować, jako zwycięstwo autorytarnych liberałów ograniczonych ideą poprawności politycznej oraz realizację zapowiedzi Donalda Tuska o rozliczeniu tych, którzy ośmielają się źle pisać o naszym narodowym bożyszczu. W kampanię niszczenia historyka włączyły się przychylne rządowi media oraz działacze partii rządzącej, w tym marszałek Senatu, Bogdan Borusewicz.

Ostatnim etapem tej akcji miało być, według wtorkowych mediów, ultimatum, jakie politycy Platformy postawili prezesowi IPN, Januszowi Kurtyce. Odejście Cenckiewicza wyceniali na 30 mln złotych. Według „Rzeczpospolitej”, działacze PO o tyle chcieli zmniejszyć budżet Instytutu, gdyby Cenckiewicz pozostał na swoim stanowisku. Jeśli Kurtyka rzeczywiście poświęcił go dla pieniędzy, zrobił poważny błąd. Wiadomo bowiem, że PO została tylko rozochocona i w przyszłości będzie wykorzystywać atut budżetowy dla własnych rozgrywek personalnych wewnątrz IPN. Z kolei jeśli informacje te są prawdziwe, mamy do czynienia ze skandalicznym zachowaniem partii, która chce mieć polityczny wpływ na instytucję historyczną, sama chętnie oskarżając wszystkich dookoła o upolitycznienie. Partia rządząca chce wybierać, kto i w jaki sposób będzie zajmował się polska historią, próbuje ją zagarnąć dla jednej opcji politycznej. Takie wykorzystywanie dziejów znane jest już z przeszłości.

Wtorkowe wydanie „Rzeczpospolitej” pokazuje, że PO chce mieć monopol nie tylko na mówienie o historii. Gazeta dotarła do reklamy Banku Pocztowego, w której aktor parodiował premiera Donalda Tuska. Spot został wycofany po pokazaniu go Zbigniewowi Derdziukowi z Kancelarii Premiera. Przedstawiciele banku oficjalnie tłumaczą, że materiał „nie odpowiadał ich wstępnej koncepcji”. Prawdopodobnie jednak zależna od Skarbu Państwa spółka nie chciała się narażać premierowi. Szczególnie, że żarty o „podróży życia” Donalda Tuska, które znalazły się w klipie, nie śmieszą samego premiera. Miały być nawet przyczyną odwołania rzecznika rządu Agnieszki Liszki. Premier miał ją zwolnić, gdy nie poradziła sobie z odwróceniem negatywnego odbioru przez Polaków jego wyprawy do Ameryki Południowej. Wstrzymanie reklamy, która nie spodobała się otoczeniu premiera, przypomina stosowaną przez władze PRLu cenzurę prewencyjną. Jest to tym bardziej zastanawiające, że reklama była odpowiedzią na klip innego banku, który odebrany został, jako naśmiewanie się z prezydenta Lech Kaczyńskiego. Wygląda więc na to, że PO chce także kontrolować, kto i z kogo się naśmiewa i w ten sposób walczyć o swój wizerunek.

Stanisław Żaryn