Logo Polskiego Radia
migracja
migrator migrator 26.07.2007

Koalicja nie do zawarcia

Polacy wciąż chcieliby zawarcia koalicji PO i PiS. Jej powstanie jednak jest zupełnie nierealne.

Polacy wciąż chcieliby zawarcia koalicji PO i PiS. Jej powstanie jest jednak zupełnie nierealne.

Wraz z głosami mówiącymi o możliwości rozpisania przedterminowych wyborów słychać propozycje powrotu do planu stworzenia koalicji PO i PiS. Polskie społeczeństwo wciąż chciałoby zawarcia takiego porozumienia. Do jego powstania jednak prawdopodobnie nigdy nie dojdzie.

Jarosław Kaczyński, źr. premier.gov.pl

Platforma nie chciała

Do ostatnich wyborów parlamentarnych PiS i PO, dwie najpopularniejsze wtedy partie, szły z zapowiedzią zbudowania wspólnego rządu. Politolodzy podkreślali, że obie partie łączy bardzo dużo, a ich współpraca będzie czymś zupełnie naturalnym. Podobieństwo ugrupowań okazało się jednak przeszkodą w nawiązaniu współpracy. Po stworzeniu wspólnego rządu, aby zachować swoją polityczną odrębność, PO i PiS musiałyby co chwila wskazywać różnice w swoich programach i postulatach. W innym wypadku godziłyby się na utratę swoich charakterów i zlanie się w społeczeństwie obrazu tych partii. Skutkowałoby to znaczącym spadkiem zainteresowania jedną z nich. Wraz z zawiązaniem koalicji PO i PiS musiałyby się zatem rozpocząć gorące spory ich liderów. Na nich najwięcej straciłaby Platforma. Budowanie rządu z PiS byłoby dla partii Tuska polityczną porażką. Jej poparcie w społeczeństwie prawdopodobnie spadłoby najbardziej. Ostatnie lata w polskiej polityce pokazują, że partie wchodzące do koalicji z partią rządzącą tracą najwięcej w oczach społeczeństwa. Rozumiała to Platforma i nie zdecydowała się na wejście do rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Ugrupowanie to nie poparło również wniosku PiS o samorozwiązanie Sejmu. PO sprawiła tym samym nie lada problem partii Kaczyńskiego. Liderzy PiS musieli szukać sprzymierzeńców tam, gdzie nie chcieli. W rezultacie powstała koalicja PiS-u, LPR i Samoobrony. Gdyby nie zawiązanie jej, społeczeństwo odebrałoby partię rządzącą jako ugrupowanie niesprawne, miotające się i nie umiejące znaleźć rozwiązania w trudnej sytuacji politycznej. Brak zgody partii Tuska na zawiązanie koalicji oraz rozwiązanie Sejmu wtłoczyło PiS w ramiona LPR i Samoobrony – partii, z którymi współpraca nie była po myśli Jarosława Kaczyńskiego. Decyzja PO pozwoliła partii punktować rząd i podbudować swoją pozycję najsilniejszej partii opozycyjnej. Gdyby powstała koalicja PO-PiS w chwili obecnej na czele sondaży partyjnych znalazłby się prawdopodobnie Sojusz Lewicy Demokratycznej, największa partia opozycji.

Koalicja PO-PiS nie powstała w 2005 roku również dlatego, że tuż po wyborach parlamentarnych odbyły się wybory prezydenckie. Po zwycięstwie PiSu Jarosław Kaczyński chciał pomóc swojemu bratu w walce o prezydenturę. Donald Tusk konkurował z Lechem Kaczyńskim w walce o najważniejszy urząd w państwie. To sprawiło, że obaj liderzy partii byli mniej skłonni do ustępstw, w wyniku czego ich elastyczność wobec siebie spadła niemal do zera.

Spory wyjdą na wierzch

Jeśli w tym roku odbędą się wybory parlamentarne, a wiele na to wskazuje, wszystkie konflikty na linii PO-PiS zostaną odświeżone. Podczas kampanii wyborczej, obie partie wypomną sobie błędy z ostatnich dwóch lat, walcząc zaciekle o głosy wyborców. To podgrzeje atmosferę między ugrupowaniami i ostatecznie przekreśli możliwość współpracy PO z PiS-em. Z ostatnich sondaży wynika, że największe szanse na zwycięstwo w wyborach ma Platforma. Zaraz za nią uplasuje się PiS. W takiej sytuacji zawiązanie koalicji PO-PiS oznaczałoby dla partii Kaczyńskiego wzmocnienie partii, z którą od poprzednich wyborów toczy spory. Zawsze bowiem po wygranej wzrasta poparcie społeczne dla partii rządzącej. Platforma zyskiwałaby, a PiS tylko tracił. Prawdopodobnie dlatego Jarosław Kaczyński po wygranych przez PO wyborach nie będzie chciał współpracować z Platformą. Brak zgody PiS-u na koalicję z partią Tuska z jednej strony nie wzmocni tego ugrupowania, a z drugiej postawi je w bardzo kłopotliwej sytuacji. Tusk zostałby przyparty do muru po raz pierwszy od objęcia przywództwa w PO. Musiałby znaleźć partnera koalicyjnego. Brak zgody PiS na wejście do rządu Tuska zmusiłoby Platformę do współpracy z LiD-em. Na to mogłaby się nie zgodzić konserwatywna część PO oraz jej wyborcy. Współpraca z lewicą mogłaby się skończyć rozłamem w partii. Jan Rokita ostrzegał, że porozumienie z LiD skończyłoby się wyjściem z partii części posłów.

Zgoda na budowanie wspólnego rządu z PO oznaczałaby także wspieranie Donalda Tuska w walce o fotel prezydencki. Zgodnie z zapowiedziami działaczy Platformy, jeśli partia ta wygra wybory misji tworzenia gabinetu podejmie się jej lider, Donald Tusk. W roli premiera będzie mógł kreować się na dobrego kandydata na następcę Lecha Kaczyńskiego. Może to oznaczać, że rząd przez niego prowadzony będzie się głównie zajmował promowaniem przywódcy PO. Wejście do takiego gabinetu oznaczać będzie zaangażowanie się w firmę PR-owską obsługującą Tuska. Byłoby to także działanie na szkodę Lecha Kaczyńskiego jako pretendenta do drugiej kadencji prezydenckiej. Rząd Tuska - kandydata na prezydenta - zapewne nie będzie podejmował decyzji kontrowersyjnych i niepopularnych w społeczeństwie. Może to oznaczać zablokowanie wielu zmian, które Polsce są niezbędne. Swoimi decyzjami Jarosław Kaczyński przekonał, że walka z patologicznymi zjawiskami w polskiej rzeczywistości jest dla niego ważniejsza niż dobry odbiór jego osoby czy decyzji. Wątpliwe, by godził się na uczestniczenie w rządzie, który sprawuje władze tak, by wszystkim dogodzić.

Specyfiką polskiej sceny politycznej jest zwalanie winy za wszystko na swoich poprzedników. Tak też zapewne będzie po wygranych przez PO wyborach. Zaczną się rozliczenia poprzedniego rządu, wytykanie błędów ministrom, informowanie, że Polska jest w fatalnym stanie przez nieudolność poprzedniej władzy. Rozliczanie rządu Kaczyńskiego jest pewne w świetle zapowiedzi Hanny Gronkiewicz-Waltz z kampanii wyborczej przed wyborami na prezydenta Warszawy. Mówiła wtedy, że po wejściu do ratusza ujawni wszystkie nieprawidłowości, które miały tam miejsce od rozpoczęcia sprawowania funkcji prezydenta stolicy przez Lecha Kaczyńskiego. O żadnych poważnych aferach jednak nie usłyszeliśmy. Zapowiedź posłanki PO mogła oznaczać, że większość sił nowych władz warszawskiego ratusza będzie skierowana do szukania błędów jej poprzedników. Jeśli wśród posłów PO istnieje tak ogromna niechęć do PiSu, oznacza to, że po objęciu rządów działacze tej partii poświęcą dużo miejsca na znajdowanie błędów swoim poprzednikom. Współrządzenie PiS-u przy takim stosunku do niego partii zwycięskiej jest raczej wykluczone.

Koalicja to oddanie władzy lewicy

Zawiązanie koalicji PO i PiS po przeprowadzonych wyborach byłoby przekreśleniem strategii Jarosława Kaczyńskiego. W mojej ocenie dąży on do budowy dwupartyjnej sceny politycznej. W takim systemie władzę sprawowałaby Platforma na zmianę z PiS-em. Koalicja PiS-u z LPR i Samoobroną okazała się zgubna dla mniejszych partii. Dziś, po połączeniu sił, oscylują one na granicy progu wyborczego. Kaczyński wykorzystał szansę jaką dał mu wspólny rząd z Giertychem i Lepperem i doprowadził ich ugrupowania do politycznego niebytu. Jeśli Donald Tusk jest sprawny politycznie, będzie umiał to samo zrobić z LiD-em po ewentualnym zawiązaniu z nim rządu. Wtedy, po kolejnej kadencji Sejmu, zamysł Kaczyńskiego udałoby się zrealizować. Rządzenie w Polsce wyglądałoby podobnie jak w USA. Partia rządząca, np. PO, budowałaby większościowy rząd, opozycją byłoby Prawo i Sprawiedliwość. Po zakończeniu kadencji społeczeństwo zawiedzione rządami Platformy oddawałoby swe głosy na partię Jarosława Kaczyńskiego. I tak dwie partie – prawicowa i centrowa – wymieniałyby się na pozycji partii rządzącej i opozycyjnej. Stworzenie rządu PO i PiS oznaczałoby zaś zgodę na dojście do władzy lewicy w następnych wyborach. Jeśli LiD zostanie największą partią opozycyjną, wygra kolejne wybory do Sejmu. Jarosław Kaczyński, zdeklarowany przeciwnik polskiej lewicy, nie zrobi nic by umożliwić zaistnienie takiej sytuacji.

Koalicja PO-PiS jest mitem polskiej sceny politycznej ostatnich kilku lat. Popierana przez większość Polaków jest niczym utopia, do realizacji której nigdy nie dojdzie. Jej zawiązanie oznaczałoby pójście w ślady porozumienia AWS i UW. Zamiast współpracować Platforma i PiS wolą prowadzić spektakularne kłótnie w mediach, zawłaszczając dla siebie większość przestrzeni medialnej. Dzięki temu tłumią takie partie jak LiD czy PSL, które nieudolnie próbują zaistnieć w świadomości społecznej. Jak na razie taktyka największych ugrupowań przynosi efekty.

Stanisław Żaryn