Logo Polskiego Radia
Polskie Radio
Ula Czerny 23.03.2012

"Martha Marcy May Marlene" - przyczajony koszmar

Na pierwszy rzut oka to dramat dziewczyny, która ucieka z niebezpiecznej sekty. Ale "Martha Marcy May Marlene" chwyta za gardło jak najgorszy thriller.
Elizabeth Olsen i John Hawkes w Martha Marcy May MarleneElizabeth Olsen i John Hawkes w "Martha Marcy May Marlene"mat.prasowe

Ten bardzo niepokojący film, choć wchodzi do polskich kin trochę po cichu, został wcześniej bardzo dobrze przyjęty przez światową krytykę. Triumfalny pochód zaczął w kolebce amerykańskiego kina indie, na festiwalu w Sundance, a zakończył w Cannes.
Martha (Elizabeth Olsen) dzwoni z budki telefonicznej do siostry. Kontaktuje się z nią pierwszy raz od kilku lat i prosi o pomoc. To co się z nią działo przekazywane jest w formie nienachalnych retrospekcji, delikatnych jak pojawiające się znikąd wspomnienie.

Cały film poprowadzony jest w ten sposób. Bardzo spokojna jest praca kamery (prawie nie ma scen filmowanych z ręki), a oczy Marthy wydają się kompletnie nieobecne. Boimy się o nią i jakąś magnetyczną siłą przywiązuje nas ona do siebie. Tym ciężej ogląda się rozwój wypadków.
Martha ucieka z sekty kierowanej przez Patricka (wycofana, ale mrożąca krew w żyłach rola Johna Hawkesa). Patrick zawłaszcza ludzką psychikę nadając każdemu w sekcie nowe imię. Martha staje się Marcy May.
W domu siostry niby jest bezpieczne, ale na około w zielonych lasach czai się coś bardzo niepokojącego. Jej ucieczka wydaje się zbyt łatwa. Martha cały czas boi się, że po nią wrócą. Czy jest to paranoja, czy po prostu pozwolono jej się na chwilę oddalić?
Bardzo interesujące jest obserwowanie dezorientacji Marthy, zamazującej się pod wpływem traumatycznych przejść rzeczywistości. Gubi się i nie wie, co z tego co widzi jest wspomnieniem, a co jest wytworem wyobraźni. To wybitna rola początkującej aktorki Elizabeth Olsen i naprawdę dobre, amerykańskie kino.

Urszula Schwarzenberg-Czerny