30 lat temu Leszek Cichu i Krzysztof Wielicki jako pierwsi w historii ludzie zdobyli zimą szczyt Mount Everest, najwyższej góry świata. - To była ostatnia szansa, bo kończyło nam się pozwolenie, a nie było szansy na powtórny atak - wspomina w "Sygnałach Dnia" Leszek Cichy.
Przypomina, że wejście trwało 7 godzin. W czasie zejścia zrobiło się ciemno, bo to zima i po 16 zachodziło słońce. - Byliśmy na granicy dnia i nocy, a trochę na granicy życia i śmierci - mówi himalaista.
Zimą w Himalajach jest mało śniegu. Jest za to bardzo silny wiatr i silny mróz. - Sam w namiocie widziałem na termometrze minus 41 stopni - mówi Cichy. Wiatr wywiewa śnieg i wchodzi się po lodzie, a nie po śniegu - tłumaczy. Dopingiem dla Cichego i Wielickiego była tragedia niemieckiej himalaistki Hannelore Schmatz, która po zdobyciu szczytu na zawsze została na grani i skuta mrozem siedziała na lodzie przywiązana liną.
Leszek Cichy nie ma poczucia, że przeszedł do historii.
Latem na wierzchołek "góry gór" weszło już trzy i pół tysiąca osób. A zimą zaledwie siedem. - To oddaje proporcje w trudności wejścia - mówi. Przyznaje, że ma jeszcze marzenie, żeby wejść na K2, drugi wierzchołek Ziemi. - Byłem tam cztery razy i jakoś ta góra nie poddawała się - wspomina. Może za piątym razem się uda - dodaje. Himalaista nie zamierza jednak zdobywać K2 zimą.