- Uderzył mnie widok wszechobecnych śmieci. Znalezienie kosza wcale nie jest łatwe, ludzie rzucają papierki, gdzie popadnie. Do tego Chilijczycy mają dość lekkie podejście do higieny: na bazarze, w 30-stopniowym upale, można kupić kurczaki od pani prosto z plecaka - mówi Gabriela Darmetko. - Poza tym są bardzo głośni: trąbią i krzyczą - dodaje.
- A mi to się właśnie podoba. To jest Ameryka Łacińska, która czymś musi różnić się od Europy. Ten latynoski klimat jest tu jednak mniej odczuwalny niż na przykład w Boliwii - odpowiada Łukasz Karusta, który zaznacza, że Chile jest bardziej europejskie niż państwa andyjskie.
Jacy ludzie zamieszkują ten kraj? - Bardzo różni: na południu otwarci i ciepli, na północy raczej nieufni. Ludzie z północy i południa mówią zupełnie innym językiem, nie mają ze sobą nic wspólnego, łączy ich tylko jedno państwo - mówi rozmówczyni Trójkowych reporterów. Najgorzej odbierani są mieszkańcy stolicy, Santiago de Chile. - Są bardzo poważni i zimni, mało przyjaźni - ocenia mieszkanka tego miasta, w którym żyje co trzeci Chilijczyk.
W stolicy można spotkać Indian Mapuczów, którzy stanowią ponad 10 procent populacji kraju. Często wychodzą oni na ulice, by protestować. - Bogaci latyfundyści i wielkie koncerny okupują nasze ziemie, z każdym rokiem coraz bardziej - mówi jedna z Indianek, zarzucając mediom i politykom bierność. - Za czasów rządów Michelle Bachelet zginęło najwięcej Mapuczów, walczyliśmy o swoje ziemie, a władze wysyłały na nas policję i wojsko - podsumowuje rządy byłej prezydent kraju, która wkrótce prawdopodobnie znów zajmie ten urząd.
Gabriela Darmetko i Łukasz Karusta odwiedzili również Valparaiso nazywane najbardziej kolorowym miastem na świecie. Leży ono na 50 niesamowicie kolorowych wzgórzach. Kolory tego miasta tworzą nie tylko rośliny, ale także... murale i graffiti. Pierwsze naścienne malunki pojawiły się na ulicach Valparaiso w latach 60. Ich autorami byli przyjaciele poety Pabla Nerudy, którzy w ten sposób promowali jego kandydaturę w wyborach. Obecnie w mieście na graffiti można się natknąć wszędzie. Jak tłumaczą lokalni mieszkańcy, by coś namalować na murze, wystarczy zapytać o zgodę właściciela budynku. - Za czasów Augusto Pinocheta za takie coś można było trafić do więzienia, dziś miasto daje pieniądze, by tworzyć miejsca dla grafficiarzy - mówi jeden z mieszkańców.
W Santiago de Chile dziennikarze radiowej Trójki mieli okazję zagrać na jednym z 20 ustawionych na ulicy pianin. Instrumenty pojawiły się na stołecznych chodnikach trzy tygodnie temu. Na każdym z nich widnieje napis: "Graj na mnie. Jestem twój". Zdaniem części mieszkańców miasta, jest to projekt wymyślony przez władze Santiago de Chile. Inni uważają, że urzędnicy nigdy by na taki pomysł nie wpadli, a projekt wymyślił jakiś artysta. Niezależnie od tego, kto wyprowadził pianina na ulice, przedsięwzięcie bardzo spodobało się mieszkańcom stolicy. Chcą grać wszyscy - dzieci i dorośli, ci co potrafią i amatorzy. Pianina mają stać na ulicach stolicy Chile do końca roku.
Co jedzą Chilijczycy? Dostać tradycyjny posiłek jest naprawdę trudno. W każdym barze, których jest naprawdę dużo, serwują kanapki składające się z wielkich bułek, sera, kurczaka, mięsa. Do tego frytki i kolorowy napój. Na każdym rogu ulicy stoją stragany. Można kupić wszelkiego rodzaju słodycze, ale nie tradycyjne, tylko znane w Europie czekolady, chipsy czy batony. Najlepsze, co można znaleźć to peruwiańskie danie ceviche, sałatka z surowej ryby marynowanej w soku z cytryny lub limonki z dodatkiem cebuli i kolendry. Naprawdę pycha!
W poszukiwaniu jedzenia reporterzy trafili też do najstarszej knajpy w Santiago, czyli "La Piojery". Nazwa istnieje od 1922 roku. Jeden z bywalców tego miejsca powiedział, że każdy Chilijczyk choć raz w życiu musi przyjść do "Piojery". Co oznacza ta nazwa? To "wszarnia"!
Dziennikarze Trójki byli świadkami pierwszej tury wyborów prezydenckich, która odbyła się w niedzielę. Wybory były wyjątkowe z dwóch powodów. Po pierwsze Chilijczycy po raz pierwszy szli do urn dobrowolnie. Wcześniej zniesiono nakaz głosowania. Po drugie rywalizują w nich dwie kobiety Michelle Bachelet oraz Evelyn Matthei.
Ojciec pierwszej był więźniem za czasów junty Pinocheta, ojciec drugiej jej współpracownikiem. Zanim generał objął władzę, dwie rodziny mieszkały obok siebie i się przyjaźniły. Prezydencka elekcja to jednak nie jest czas sentymentów. W pierwszej turze kandydatka lewicy Bachelet dostała 47 proc. głosów. Druga tura wyborów odbędzie się 15 grudnia.
(kk/mp/mk)