Logo Polskiego Radia
Jedynka
Anna Krakówka 23.06.2011

C jak Celina, D jak Danuta, T jak Tadeusz, A jak Alicja…

"Koło Fortuny" co wieczór o 21:40 przyciągało przed telewizory nawet 10 mln widzów! Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale oglądało je aż 2/3 wszystkich, którzy w tym czasie włączali telewizor.
Realizacja programu Koło Fortuny. Z lewej - prowadzący Wojciech PijanowskiRealizacja programu "Koło Fortuny". Z lewej - prowadzący Wojciech Pijanowskifot. PAP/Witold Rozmysłowicz

Był to teleturniej - fenomen, pierwszy na zagranicznej licencji i z tak dużymi nagrodami. W pierwszej odsłonie nagrodą główną był Polonez Caro i to było naprawdę coś! Oprócz tego po każdej rozegranej rundzie jej zwycięzca przechodził do sklepiku "Koła Fortuny", w którym kupował nagrody rzeczowe za pieniądze uzbierane w danym etapie. Można było wybrać takie cenne produkty jak na przykład terma grzewcza, komplet sztućców czy łóżko wodne! Przegrani też nie odchodzili z pustymi rękami: nagrodą pocieszenia był np. serwis kawowy, który pewnie niejednej rodzinie służy do dziś.

Wojciech Pijanowski, prowadzący, układał hasła. Dzieliły się one na 9 kategorii: miejsce, powiedzenie, cytat, osoba, tytuł, rzecz, czynność, postać i miasto. Zdarzały się zarówno zagadki bardzo łatwe, jak i wyjątkowo trudne. Jedno z najdłuższych zajęło oczywiście całą tablicę i brzmiało: "Olimpijskie przygotowania reprezentacji bokserskiej".

- Pamiętam, że z jednego hasła byłem szczególnie dumny – mówi Wojciech Pijanowski. - Zaczynałem wtedy grać w golfa i chciałem tę grę rozpropagować wśród Polaków. W kategorii OSOBA ułożyłem więc hasło "Golfista w golfie jadący golfem grać w golfa".

Gdyby wtedy ktoś podał litery: G jak Genowefa, O jak Olga, L jak Lucyna i F jak Felicjan, kłopotu z odgadnięciem nie byłoby chyba żadnego. Zresztą uczestnicy teleturnieju mieli bardzo różne sposoby na wygraną:

- Robię po prostu tak: staram się zamknąć oczy i przycisnąć skronie w celu odprężenia pełnego i jestem rozluźniony. Wygram, to wygram, nie wygram, to nic się nie stanie – mówił przyszły zwycięzca.

Ogromne znaczenie miał także wybór właściwej koperty z literami. Przypomnijmy, że w finale koperty ukryte były za literami słowa FORTUNA.

- Moje nazwisko zaczyna się na O, imię na A – jest teraz dylemat. A w związku z tym weźmiemy T – stwierdził jeden z uczestników.

Najdłużej odgadywanym hasłem teleturnieju było… "Naświetlanie promieniami X" - uczestnicy mieli kłopot oczywiście z literą X.

Podczas długiej historii wydarzyło się wiele. Niemalże do codziennego języka Polaków wszedł tekst, który prowadzący powiedział do niezapomnianej Magdy Masny, odsłaniającej litery na tablicy: "Magda, pocałuj Pana!". Asystentka rzeczywiście w geście gratulacji pocałowała finalistę, mówiąc przy tym: "Nie wiem, co na to pani Lila (znajoma zwycięzcy – przypis red.) powie".

- Dostałem za to Złote Usta, za co bardzo serdecznie dziękuję, bo jest to taki miły tytuł – komentuje po latach Pijanowski. Dodaje, że w historii "Koła Fortuny" powiedział pewnie jeszcze wiele innych tekstów tego typu. – Jak się robi program prawie na żywo, bo to był program wprawdzie nagrywany, ale ja nie przerywałem, nawet jeżeli na tablicy pojawił się błąd ortograficzny, a i tak się już zdarzało.

Nawet wpadkę można jednak przekuć w sukces: organizatorzy urządzili konkurs dla telewidzów, w którym za podanie, w jakim słowie znalazł się błąd, można było wygrać telewizor. A chodziło o słowo… KTURY.

Jeszcze jedno powiedzenie zostało w pamięci widzów "Koła Fortuny": KAJAK KRZYSZTOF. Wynikało to oczywiście ze sposobu podawania liter: "C jak Celina, D jak Danuta, T jak Tadeusz, A jak Alicja…".

Kiedyś na ekranie pojawiło się dwóch Pijanowskich!

- Jeden z graczy miał takie nazwisko. Przyszedł mi do głowy głupi pomysł i powiedziałem: "A, kuzynie, no witam, to myśmy się umówili, że kuzyn wygra. Prawda?". I jak ten pan Pijanowski z Lublina zaczął wygrywać, to sobie pomyślałem: "No jaki ty jesteś głupi, Pijanowski Wojciechu, przecież jak ten pan wygra, to będzie awantura na całą Polskę!". Na szczęście moje i na nieszczęście tego pana, padł bankrut i on nie przeszedł do finału. Skwitowałem to oczywiście: "Nie tak żeśmy się umawiali, kuzynie", ale serce mi grało z radości, dusza śpiewała, że jednak się nie wydarzyła ta historia.

(AK)