24 grudnia 1981 r., pozwolono spotkać się internowanym w Białołęce na więziennym korytarzu na wspólnej modlitwie i złożyć sobie życzenia. I właśnie wtedy z setek gardeł wydobyły się słowa kolędy, które poraziły swoją prostotą otaczających nas klawiszy i zomowców.
A słowa te, napisane z pomocą współwięźniów przez Macieja Zembatego na melodię znanej kolędy brzmiały tak:
by się zdrajcom nie zdawało, że zawładną Polską całą,
a Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami.
Było oczywiste, że Białołęka, choć stała się więzieniem naszych ciał, nie uwięzi naszych dusz.
Tak rodziła się gazeta. Wyjątkowa, bo jak na warunki, w których działała, nie była efemerydą, ale prawie codziennie wydawanym serwisem publicystyczno-informacyjnym. W Białołęce, więzieniu, gdzie pozbawieni zostaliśmy elementarnych praw, gdzie symbolami przyswajalnej przez nas informacji miała być "Trybuna Ludu" i wychowawca więzienny, pilnujący naszego politycznego kręgosłupa.
Wszystkie Białołęckie publikacje informacyjne zaczęły się od tego, że Krzysztofowi Śliwińskiemu udało się przemycić do więzienia małe radyjko umożliwiające odbiór Wolnej Europy. Dzięki temu mieliśmy dostęp do informacji poza więzieniem. Natychmiast powstał serwis informacyjny, jedna mała karteczka, na której spisane były najważniejsze wiadomości o pierwszych dniach oporu przeciwko stanowi wojennemu.
Mimo tego, że byliśmy zamknięci w osobnych, sześcioosobowych celach, informacja dochodziła do wszystkich uwięzionych. Wierciliśmy dziury przy kaloryferach, a jeżeli to nie było możliwe, używaliśmy kija i szczotki, żeby serwis przekazywać od celi do celi. Sprawa nie była taka prosta, choć wielu naszym kolegom z bogatym dorobkiem więziennym dobrze znana i stosowana do przykazywania grypsów czy przedmiotów powszechnego w więzieniu użytku, czyli papierosów.
Im dłużej siedzieliśmy, tym więcej uzyskiwaliśmy informacji z widzeń oraz ze spacerniaka. Zaczęły również docierać do nas egzemplarze podziemnej prasy wolnościowej. Co raz więcej interesujących wydarzeń miało miejsce w naszym więzieniu. Trzeba było zacząc wydawać gazetkę, która tę wiedzę upowszechni.
Zapalnikiem, który bezpośrednio spowodował powstanie "Koniem przez Świat", była głodówka rozpoczęta przez część internowanych. Klawisze chcąc ukarać i odizolować tych, którzy głodowali, od tych co nie uczestniczyli w głodówce, przenieśli nas do innego pawilonu. Podjęliśmy wtedy decyzję: wydajemy pismo.
Radio z nasłuchem znajdowało się już tradycyjnie w celi Krzysztofa Śliwińskiego. To on wraz z Konradem Bielińskim i Jackiem Czaputowiczem przygotowywał serwis dla redakcji, która mieściła się w innej celi. Tam redagowano wiadomości uzyskane z przekazu radiowego, z podziemnych gazetek, z widzeń oraz życia w Białołęce. Po zredagowaniu, jeden z kolegów odczytywał cichutko teksty, a dwie inne osoby pisały je na kartkach.
W ten sposób uzyskiwaliśmy duży jak na te warunki nakład dwóch egzemplarzy codziennego wydania pisma. Czasami, głównie na święta, zdarzały się wyższe nakłady. Rekord to kilkanaście sztuk, których większość została rozprowadzona poza naszym więzieniem. W takim nakładzie wydaliśmy wiersze Janka Kelusa, który siedział w innym pawilonie. "Legię Grudniową" czy "Za dobry powrót do Itaki" publikowaliśmy jako pierwsi.
Często w celi redakcyjnej odbywały się kipisze, ale byliśmy już doświadczonymi konspiratorami i więźniami, w zasadzie odbywało się to bez wpadek. Czasami ktoś poszedł siedzieć na kilka dni do izolatki i miał dzięki temu urlop od ciężkiej pracy "zecersko-drukarskiej". Tym bardziej, że niektóre numery miały nawet od ośmiu do szesnastu stron. W zespole celi redakcyjnej byli: Bogumił Bartolik, Wojciech Bogaczyk, Wojciech Borowik, Marek Kossakowski, Mirosław Basiewicz, Adam Romaniuk. Z czasem dorobiliśmy się stałej winiety. Zaprojektował ją, wyciął z linoleum z więziennej podłogi i wykonał (dla bezpieczeństwa w innej celi) Janusz Krzyżewski.
Po pewnym czasie nasi koledzy z wolności skonstruowali dla nas radio specjalnie do odbioru tylko Wolnej Europy. Była to niekształtna bryłka, która nie budziła zainteresowania strażników, czy kipiszujących nasze cele zomowców.
Jak z tego opisu wynika "Koniem przez Świat" było poważnym przedsięwzięciem redakcyjno-organizacyjnym. W pracę nad przygotowaniem numeru zaangażowanych było kilkanaście osób. Nie mówiąc o kolportażu. Używaliśmy gazetowego układu i grafiki. W poszczególnych numerach często zamieszczaliśmy teksty publicystyczne, a także opowiadania. Naszym autorem bywał choćby pisarz Janusz Anderman.
"Koniem przez Świat" wychodził od stycznia do czerwca 1982 r. Wyszło prawie 200 numerów pismo podpisywaliśmy: Redaguje Zespół, Warszawa, ul. Ciupagi 1 (adres aresztu śledczego i więzienia w Białołęce). Wydania gazety były numerowane, a datowane kolejnym dniem stanu wojennego. Z czasem urosła nam konkurencja – powstał "Kipisz codzienny", wydawany w celi Andrzej Czumy. Ale tak naprawdę nie miał szans i nie wygrał z nami konkurencji.
Wojciech Borowik
Marek Kossakowski