Logo Polskiego Radia
Jedynka
Petar Petrovic 13.10.2010

Nie polityk, a doradca

Chciałbym, aby społeczeństwo poczuło, że to ono decyduje o swoim kraju.
Henryk WujecHenryk Wujecfot: W. Kusiński/PR

- Nie czuję się budowniczym III RP, bardziej destruktorem starego systemu – twierdzi Henryk Wujec, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. społecznych.

Gość radiowej Jedynki stwierdził, że prezydent postępuje słusznie dobierając swoich doradców z różnych stron sceny politycznej. - Zarówno ja, jak i pan prezydent, chcielibyśmy żeby całe społeczeństwo poczuło, że to ono decyduje o tym co się dzieje w Polsce – podkreśla rozmówca Pawła Wojewódki.

Henryk Wujec uważa, że należy wrócić do ideałów pierwszej "Solidarności", także poprzez ułatwienie działalności tym wszystkim, którzy z tego dziedzictwa chcą korzystać. - Mamy wielu społeczników, ale utrudnia się im możliwość działania – dodał.

Nowy doradca prezydenta odniósł się też do ostrych podziałów występujących w polskim społeczeństwie. Stwierdził, że jest to dla niego bolesny fakt i że jego działalność będzie miała na celu złagodzenie tego konfliktu i zjednoczenie Polaków wokół wspólnych celów i wartości.

(pp)

Paweł Wojewódka: Podobno polityka uczy cierpliwości. Niektórzy cierpliwie czekali i zostali radcami prezydenckimi, tak jak nasz gość: Henryk Wujec, polski polityk, fizyk...

Henryk Wujec: Fizyk, tak.

P.W.: Ale też teoretyk, ale polityk i praktyk.

H.W.: Polityk i praktyk, tak.

P.W.: ...wieloletni poseł, wielokadencyjny poseł...

H.W.: Dawno temu.

P.W.: ...wiceminister rolnictwa, a obecnie...

H.W.: Wolny obywatel RP. A teraz już nie, już nie jest wolny, do tej pory byłem wolny obywatel RP, a teraz niestety nie do końca wolny.

P.W.: A teraz doradca pana prezydenta Bronisława Komorowskiego do spraw społecznych. Ja celowo mówię radca prezydencki, bo to tak ładnie brzmi.

H.W.: Z galicyjska, ja tam blisko Galicji, bo Biłgoraj blisko Galicji, tak że nawet gdyby moja mama (niestety zmarła w tym roku) usłyszała, to by się bardzo ucieszyła.

P.W.: Trudna funkcja?

H.W.: Tego jeszcze nie wiem, ale ja jakoś tak wszystkie funkcje traktuję jako wyzwanie. Mnie jakoś tak w domu nauczyli. No i staram się serio traktować, to znaczy żeby starać się wypełnić to wszystko, co mogę dać z siebie. No i na początek ten pierwszy dzień, bo to decyzja była wczoraj, to od razu ciężki, strasznie ciężki, na przykład to wielkie zainteresowanie mediów. Ja nie wiem, bo ja nie oglądałem dziś, było na jakimś pasku czy gdzieś tyle telefonów. A ja jestem tak pozytywnie nastawiony, że jak dzwonią, to znaczy, że trzeba odpowiadać. No po to jest obywatel, żeby miał kontakt z innymi. I to jest po prostu nie sposób jakoś wypełnić. No a poza tym oczywiście inne już rzeczy związane z tym doradcostwem już się pojawiły.

P.W.: Pamięta pan taką piosenkę Gdzie są chłopcy z tamtych lat?

H.W.: No piękna, piękna, tak.

P.W.: ...a teraz okazuje się, że ci chłopcy się znaleźli, bo (przepraszam pana premiera Mazowieckiego, ale cytuję piosenkę po prostu) Tadeusz Mazowiecki szef doradców, Henryk Wujec, Jan Lityński...

H.W.: Jerzy Osiatyński.

P.W.: ...Jerzy Osiatyński, to są przecież postaci, które początek lat 90. budowały III Rzeczpospolitą. Czuje się pan jako ten budowniczy?

H.W.: Nie, budowniczy to nie, bardziej destruktor czuję się... [śmieje się] ...bo przecież najpierw trzeba było zdestruować ten stary system, a potem dopiero można było coś budować. Na szczęście to była pokojowa rewolucja, więc ona nie dokonała aż tak wielu zniszczeń, jakby zrobiła to rewolucja prawdziwa, ale częściowo jednak ten system nie nadawał się do życia, no i trzeba go było zmieniać.

P.W.: No tak, ale patrząc właśnie na skład tutaj tej grupy doradców, można dojść do wniosku, że pan prezydent tak i z lewa, i z prawa, i ze środka bierze osoby o takich poglądach, no bo Jan Lityński, opozycjonista, no ale jednak z pewną skłonnością lewicową, prawda?

H.W.: Tak. Mnie się to podoba w ogóle, że prezydent z różnych stron bierze, z różnych kieszeni, że tak powiem, ale zachęcam, jeśli będę miał okazję porozmawiać z prezydentem, żeby dalej tą drogą szedł.

P.W.: A nie rozmawiał pan jeszcze z panem prezydentem?

H.W.: Jeszcze nie doradzałem bezpośrednio. Chociaż byłem już na jakichś takich spotkaniach, ale one dotyczyły samorządności, organizacji pozarządowych, ale jeszcze w tej dziedzinie... ale sądzę, że to jest dobra metoda, bo przecież to jest prezydent RP, prezydent, jak to się mówi, wszystkich Polaków, być może nie wszyscy Polacy sobie tego życzą i też trzeba taką wolę uznać, ale większość chciałaby, żeby prezydent był ponad podziałami.

P.W.: Będzie... jest pan doradcą do spraw społecznych, to bardzo pojemny termin sprawy społeczne. I czym się pan tak naprawdę...

H.W.: Tak dokładnie...

P.W.: Dokładnie, właśnie.

H.W.: To znaczy to będzie do spraw społeczeństwa obywatelskiego. To też jest termin pojemny, ale już bardziej taki zogniskowany. Głównie chodzi o taką rzecz, że prezydent chciałby, żeby ludzie czuli się współgospodarzami, obywatelami tego kraju, a w czasie naszych przemian skupialiśmy się na różnych rzeczach. Był taki okres, że przede wszystkim trzeba było odbudować demokrację, wybudować gospodarkę rynkową, odbudować różne procedury prawne i tak dalej, a trochę zapomnieliśmy o zwykłym obywatelu i trochę tego dziedzictwa Solidarności, które mi jest niesłychanie bliskie, ta pierwsza Solidarności, która by chciała właśnie, żeby wszyscy poczuli się jakoś tym, że oni tutaj decydują o naszym państwie suwerennym, wolnym i tak dalej, żeby właśnie wrócić do tych ideałów, wrócić trochę do tej misji Solidarności. I to właśnie będzie między innymi moje zadanie, żeby jakby z tych wszystkich, którzy poczuwają się do tego dziedzictwa, którzy chcą być aktywni, żeby im to ułatwiać. Bo są bariery, utrudniania różne, jest bardzo wielu ludzi, którzy naprawdę społecznie, nie dla tych pieniędzy, chociaż sądzę, że trzeba wynagradzać takich ludzi, chcą coś dobrego robić, a często potykają się o bariery i utrudnia im się takie rzeczy. No więc to nie powinno być, bo to jest strata – i strata dla tych ludzi, i strata dla całego społeczeństwa.

P.W.: Ale Polska jest pęknięta i to bardzo potężnie pęknięta. I to wcale już nie jest tak pęknięta, jak mówiło się, czyli lewa strona, prawa strona, postkomuna, solidaruchy, to już właściwie się skończyło. Jest inaczej pęknięta. I czy widzi pan możliwość, żeby w jakiś sposób to pęknięcie próbować zasypać, połączyć? Czy ten zespół doradców w jakiś sposób gwarantuje to, że panu prezydentowi uda się przekonać tę nieprzekonaną część Polski do siebie?

H.W.: To pęknięcie jest dla mnie bardzo bolesne i to będzie jedna z rzeczy. Ale zdaję sobie sprawę, że to jest bardzo trudne, bo to nie jest tak, że ot, hop siup i łatwo te podziały jakoś zasypać. To wymagać będzie, właśnie tak jak pan powiedział na samym początku, cierpliwości, no i rozmów, cierpliwości, bo coś tu się stało. Nie chcę w tej chwili oceniać, bo moim zdaniem... nie jestem politykiem, raczej doradcą. Moją intencją będzie starać się jakoś to zasypywać, jakoś zbliżać ludzi, na ile tylko się da. Sądzę, że wtedy nie mogę się kierować przynależnością, etykietą polityczną, etykietkami, tylko raczej właśnie wykazywać dobrą wolę, że są takie sprawy wspólne dla nas wszystkich i że powinniśmy tutaj się jakoś jednoczyć. No więc będę starał się. Jak mi to wyjdzie, nie wiem.

P.W.: A czy nie dziwi pana, że ten podział występuje w środowisku, gdzie część bardzo znaczących postaci są to osoby, które czynnie uczestniczyły w opozycji w latach 70., w latach 80., które brały czynny udział w polityce w latach 90. To źródło jest wspólne.

H.W.: Znaczy same różnice to jest naturalne. W ogóle w demokracji musi być różnica, bo nie ma żadnego postępu. Musi być takie spięcie dramatyczne poglądów, bo wtedy dochodzi się do jakiejś wartości, do jakiejś wspólnej, ważnej rzeczy. Ja tego doświadczałem już w opozycji. To właśnie może być dziwne tutaj dla panów słuchających, ale nie tak daleko stąd, bo mieszkania profesora Edwarda Lipińskiego, gdzie odbywały się spotkania KOR-u i na KOR-ze była ostra dyskusja, była większość, którą przeważnie reprezentował Jacek Kuroń, i mniejszość, którą reprezentował Antoni Macierewicz (...). Dochodziło do ostrych dyskusji, ale wynik był zawsze korzystny tego, wynik tej dyskusji, żeśmy dochodzili do czegoś ważniejszego niż poszczególne poglądy.

P.W.: Dzisiaj to się nazywa konsensus.

H.W.: Konsensus, tak. Tam właśnie raczej konsensus decydował. Więc wydaje mi się, że w demokracji jest to konieczne. Natomiast tak ostre podziały, jak teraz są widoczne i czasami używanie zbyt takich mocnych słów, które przekreślają drugą stronę, to to jest niedopuszczalne, to, że to takie zaognienie poszło za daleko. No i ja nie wiem, jak z tego wrócić, ale trzeba próbować. Wydaje mi się, że to wszyscy ludzi tak zwanej dobrej woli. Ale też mi się zdaje, że wielka rola powinna być również i Kościoła, który powinien to łagodzić jakoś też, bo ma wielki autorytet. No, niestety nie ma tego największego autorytetu, który kiedyś potrafił nas jakoś jednoczyć. Myślę tu o Papieżu. No ale myślę, że to jest nasza odpowiedzialność. No trudno, jak najwięcej starać się wyjaśnić z tego, co nas dzieli.

P.W.: Ale to jest bardzo trudne. Chyba przekroczono pewną linię, pewną granicę już.

H.W.: Tak, przekroczono, przekroczono. Właśnie ja strasznie jestem... Bo jak byłem na Krakowskim... bo ja też byłem na tym Krakowskim Przedmieściu, byliśmy z żoną razem, staliśmy jako warta przy trumnach pana prezydenta, pani prezydentowej, uważaliśmy, że to jest konieczność, znaliśmy go z dawnych lat, że powinno się tak zrobić. I wydawało nam się, że wtedy idziemy ku lepszemu, że był taki moment, jakieś poczucie takiego zjednoczenia trochę, że coś z tego dobrego wyjdzie. A potem jak to trzasło tak, jakieś takie poróżnienie, jakieś wzajemne zarzuty. Nie wiem tego, mi się zdaje, że tu raczej psychologowie powinni się tym zająć. To mnie to strasznie zdumiało, że te moje nadzieje, bo zawsze jestem taki trochę naiwny, ja jestem uważany za takiego naiwniaka wśród polityków, ale mam swój rozum, przypuszczam. Więc to mnie mocno zaskoczyło. No ale to nie znaczy, że trzeba z tym się godzić. Nigdy nie można się godzić na złe rzeczy, obowiązkiem człowieka jest starać się zło przezwyciężać dobrem, jak mówił ksiądz Jerzy.

P.W.: Tak się zastanawiam nad tym, czy... sam pan mówi o tym, o pewnej wewnętrznej naiwności. Ale czy polityk może być naiwny? Czy z takim doświadczeniem?

H.W.: Może, dlatego też troszkę odszedłem od polityki i raczej zająłem się działalnością społeczną. Świadomie to zrobiłem, dlatego że w polityce trzeba umieć grać trochę jak w pokera. W pokera grywałem w akademiku, nie byłem mistrzem w tej dziedzinie, ale wiem, na czym to polega. Więc tutaj jako dorosły człowiek trudno mi grać w pokera. Znaczy ja bardziej chcę otwartą grę robić, nie robić jakieś chwyty i tak dalej, i wolę tę działalność. I dlatego też ta funkcja doradcy mi znacznie bardziej odpowiada niż funkcja zawodowego polityka.

P.W.: A państwa i moim gościem był doradca pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, pan Henryk Wujec, polityk, fizyk, były poseł, były wiceminister rolnictwa i mąż Ludwiki Wujec.

H.W.: O, i to jest najważniejsze, tak. Dziękuję bardzo.

(J.M.)