Był rok 1992. Marek Kościkiewicz właśnie wyprowadził się od rodziny, żeby przekonać się, czy jego małżeństwo faktycznie się wypaliło. Dużo pracował, by ożywić rozleniwiony po kilku latach sukcesów zespół.
I wtedy pojawiła się ona. Między Markiem a tajemniczą panią Kasią wywiązał się flirt, który jednak nigdy nie przerodził się w romans. Zrodził się z tego jednak oniryczny, malarski wiersz, a potem piosenka.
– Kapelusze, które wówczas były jeszcze ekstrawagancją, ale dodawały jej kobiecości, przekomarzanki o obrączkę na mojej dłoni, morze, plaża i nastrój oczekiwania. Wszystko to wyraziłem w osobistym wierszu, z którego wcale nie planowałem uczynić piosenki – wspomina Kościkiewicz. – Byłem naprawdę zaskoczony, że "Statki na niebie" tak bardzo spodobały się naszej publiczności.
Faktycznie na polskim rynku muzycznym początku lat 90. dominowała raczej punkowa dosadność niż taka marzycielska impresyjność. I może właśnie odrębności "Statki na niebie" zawdzięczają swój spektakularny sukces.
Kim jest pani Kasia – tego już nigdy się nie dowiemy. A czy ona sama zdaje sobie sprawę, ża jest bohaterką przeboju De Mono? – Być może się domyśla – mówi tajemniczo Kościkiewicz.
W felietonie Adama Halbera lider De Mono zdradza jeszcze m.in., co "Statki na niebie" zawdzięczają Keithowi Richardsowi. Zachęcamy do wysłuchania całości.