- Gdy zaczynałam pracę nad "Oresteją" Jana Klaty, miałam wrażenie, że nic nie rozumiem i nic nie potrafię. To był tak inny sposób komunikacji i wyrażania uczuć - wspomina Anna Dymna. - Ale dopóki mam się czego uczyć, dopóki jestem szczęśliwa. Dlatego wciąż uczę studentów: żeby wiedzieć, jak zmienia się teatr - dodaje.
Aktorka ma mnóstwo ciepłych słów dla dramatów i teatru Iwana Wyrypajewa, u którego grała w "Iluzjach". - On umie mówić o najważniejszych sprawach w prosty sposób - wyjaśnia. - W przeciwieństwie do większości młodych ludzi, którzy wstydzą się dziś słów i uczuć - mówi z żalem. Z mniejszym entuzjazmem wyraża się natomiast o sztuce "Być jak Steve Jobs" w reżyserii Marcina Libera, w której recytuje teksty... Kazika, Big Cyca oraz - tu już z nieukrywanym entuzjazmem - wiersz "Opluty 44" Marcina Świetlickiego.
Zdaniem Anny Dymnej nie dynamika i różnorodność są problemem współczesnego polskiego teatru. - On tak bardzo poszukuje, bo otaczająca nas rzeczywistość gwałtownie się zmienia. Nie podoba mi się tylko, że te różne teatry tak ze sobą walczą, zamiast się uzupełniać. A na końcu i tak dostaje się aktorom, którzy tylko wykonują swój zawód - żali się. Nie ukrywa zresztą, że z tęsknotą wraca myślami do czasu swojego debiutu: - To były inne czasy. Teatr znaczył wtedy bardzo dużo i był potrzebny ludziom. A ja mogłam grać w najlepszym miejscu na świecie...
Co ciekawe, Anna Dymna zrozumiała w pełni, jak "szczęśliwy" zawód wykonuje, dzięki pracy w Fundacji Mimo Wszystko.
Dlaczego? I jakim cudem "Big Brother" oraz pewien sen skłoniły ją do zorganizowania pierwszego Salonu Poezji? Odpowiedzi w nagraniu audycji "W tyglu kultury".
Jacek Wakar i Anna Dymna w Studiu im. Władysława Szpilmana. Fot. Grzegorz Śledź/PR2