Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Piotr Kowalczyk 02.04.2011

Lykke Li nie znosi nudy (recenzja)

Świat potrzebuje więcej takiej młodzieży! - zachwyca się płytą szwedzkiej piosenkarki Marcin Nowicki.
Lykke LiLykke Li
/

Szwecja eksportuje w ostatnich latach porównywalną ilość interesującej muzyki, co Wielka Brytania. Nawet jeśli uznamy, że Albion przeżywa pewien kryzys artystycznej tożsamości, zaledwie dziewięciomilionowe Królestwo Trzech Koron może uznać taki wynik za dziejowy sukces. Nie bez zasług dla tego stanu rzeczy pozostaje dwudziestopięcioletnia dziś Lykke Li. Debiutancki album "Youth Novels" (2008) przyniósł niezwykle witalną mieszankę nowocześnie pojmowanego folku, tradycji rodem z pierwszej dekady działalności wytwórni Tamla/Motown i skandynawskiej melancholii. W efekcie Li Lykke Timotej Zachrisson jest jedną z najbardziej cenionych młodych wokalistek niezależnego popu. Cenionych globalnie!

"Wounded Rhymes” scharakteryzować można jako eklektyczny obraz triumfu białej wokalistki soul. Tak, soul, bowiem każda fraza wyśpiewana przez Lykke posiada głębię tak charakterystyczną właśnie dla muzyki soul/gospel. Oraz eklektyczny, ponieważ jeszcze silniej niż na debiucie Szwedka udowadnia, że jej prywatna płytoteka nie znosi nudy i stylistycznego rygoru. Nowy album wynika w pewien sposób z „Youth Novels”, ale Lykke Li już w otwierającym "Youth Knows No Pain" chce nam powiedzieć – kochani, minęły trzy lata, kilka rzeczy uległo zmianie. Zatem zamiast niewinnego pochodu instrumentów perkusyjnych rodem z debiutu mamy prawdziwą Niagarę sążnistych, głębokich bębnów. Uwagę przykuwa też pełno zakresowa praca organów Hammonda. Tego typu rozwiązania powracają regularnie, co nie znaczy, że dostajemy album jednego patentu. Weźmy choćby balladowe "Unrequited Love", oparte jedynie na organicznym akompaniamencie gitary, jakby wyjęte z programu "Grace" Jeffa Buckleya...

Lirycznie "Wounded Rhymes" prezentuje Lykke jako autorkę, która nieśmiałość towarzyszącą wchodzeniu w dorosłość przekuła w świadome wyjście do świata, niekiedy zaskakująco zdecydowane. W wywiadzie dla portalu Pitchfork wokalistka tłumaczyła, dlaczego materiał powstawał w dalekim Los Angeles: „Jestem zmęczona wieczną zimą, którą mamy w Szwecji. Poza tym miałam na uwadze romantyczny mit L.A. – The Doors, Joni Mitchell, Neil Young: oni wszyscy przeżyli tu magiczne, inspirujące chwile. To miasto ma w sobie tyle zła, ale jednocześnie światła”. Taka jest ta płyta – gorzkie emocje i smutek praktycznie niezauważenie, z godną podziwu lekkością, przechodzą w pieśni pełne wewnętrznej siły i dojrzałości. Świat potrzebuje więcej takiej młodzieży!

Marcin Nowicki