Eksperci zapowiadają dalsze spadki na rynkach. Polscy inwestorzy muszą się liczyć z tym, że giełda jeszcze długo będzie ich przyprawiać o palpitację serca. Są to złe wieści także dla posiadaczy kredytów we frankach. Im bowiem inwestorzy na świecie bardziej się boją, tym chętniej kupują szwajcarską walutę i złoto. To oznacza, że kurs franka i cena żółtego metalu będą bić kolejne rekordy. Posiadacze 700 tysięcy kredytów w Polsce w szwajcarskiej walucie będą musieli mocno zaciskać pasa, bo kurs będzie rosnąć, a wraz z nim wysokość rat.
- Spadki na giełdzie będą trwały jeszcze wiele tygodni, bo świat idzie w kierunku kolejnej recesji – rozwiewa złudzenia ekonomista profesor Krzysztof Rybiński. - Politycy nie mają obecnie skutecznych narzędzi by zatrzymać panikę na rynkach. Jedyne skuteczne metody to głębokie reformy i obniżanie wydatków, a tego politycy nie zrobią, co pokazuje przykład USA - dodaje ekspert.
W zeszłym tygodniu panikę na rynkach zapoczątkowała informacja o tym, że wzrost PKB w USA w I kwartale wyniósł zaledwie 0,4 procent, a w II kwartale 1,3 procent. Z kolei w weekend agencja ratingowa Standard & Poor’s obniżyła ocenę USA z AAA do poziomu AA+. To tylko utwierdziło inwestorów w ich obawach. Wyprzedają akcje i uciekają ze swoimi pieniędzmi w bezpieczne aktywa. Za takie uchodzą frank oraz złoto. Dlatego kurs szwajcarskiej waluty w poniedziałek rano po raz kolejny pobił rekord i sięgnął 3,76 złotego. Historyczny wyż tego dnia zanotowała też cena złota - 1719 dolarów za uncję.
Strach inwestorów zwiększają obawy, że wkrótce kolejne kraje strefy euro będą potrzebowały pomocy finansowej z powodu zbyt wysokiego zadłużenia. W czwartek Europejski Bank Centralny (EBC) wydał komunikat, który miał uspokoić rynki. Pozostawił stopy procentowe w strefie euro na niezmienionym, niskim poziomie. Jego prezes Jean-Claude Trichet zapowiedział też, że EBC będzie skupować obligacje Włoch i Hiszpanii, odpowiednio trzeciej i czwartej gospodarki eurolandu.
Krzysztof Rybiński twierdzi jednak, że tego typu komunikaty na światowych inwestorów już nie działają. Ma o tyle racje, że to nie powstrzymało spadków. - Cały czas brakuje systemowego rozwiązania problemu zadłużenia krajów strefy euro - tłumaczy analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Paweł Tokarski, dlaczego ruch ECB miał znikomy wpływ na rynki.
Sytuacja może być jeszcze gorsza, ponieważ rating USA może znów spaść. - Jeżeli chodzi o perspektywy, to agencja S&P zadeklarowała, że będzie w ciągu najbliższych dwóch lat pilnie obserwować sytuacje fiskalną Stanów Zjednoczonych. Tłumaczy, że jeśli nie uda się obniżyć wydatków budżetowych zgodnie z planem, lub jeśli wzrośnie oprocentowanie amerykańskich obligacji, to możliwa jest dalsza obniżka ratingu - twierdzi Tokarski. Paweł Tokarski zauważył, że w tym momencie ocena ratingowa Stanów Zjednoczonych jest mniejsza niż Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec czy Kanady.
tk