Logo Polskiego Radia
PAP
migrator migrator 10.02.2010

Mariusz Siudek: "czuje się trochę jak zdrajca"

Mariusz Siudek w Turynie startował w barwach Polski. Podczas ceremonii w Vancouver pójdzie za brytyjską flagą. Łyżwiarz przyznał, że trochę czuje się jak zdrajca.

PAP: Co pan tu robi i czemu jest pan ubrany w brytyjskie barwy?

Mariusz Siudek: Trzy lata temu jak skończyliśmy karierę zgłosili się do nas Brytyjczycy. Najpierw sami zawodnicy - David King i Stacey Kemp, potem również federacja, czy nie przyjęlibyśmy ich pod nasze skrzydło. Od tego czasu mieszkają w Polsce, kupili mieszkanie i pracujemy razem. Udało nam się zakwalifikować na igrzyska i stąd moja tutaj obecność.

Czy wiąże pan z ich występem jakieś nadzieje?

M.S.: Dla nich dużym sukcesem jest to, że się tutaj zakwalifikowali. Myślę, że osiągają już swoje maksimum. Jest oczywiście parę rzeczy, nad którymi trzeba popracować, ale to bardzo solidna para, świetnie się z nimi pracuje. Mamy dużą przyjemność z tej współpracy i cieszymy się, że im się udało, bo było to ich wielkim marzeniem.

Czy to jedyna zagraniczna para, której pomagacie?

M.S.: Nie. Tak się złożyło, że współpracujemy także z estońskimi zawodnikami, którzy też wystartują w Vancouver.

Czemu nie pracujecie z Polakami?

M.S.: Polska para od tego sezonu rozpoczęła pracę z trenerem, z którym my żeśmy wcześniej współpracowali - Kanadyjczykiem Richardem Gauthierem i myślę, że jest to bardzo dobry wybór.

Jakie to uczucie wrócić na igrzyska, ale w roli trenera?

M.S.: Jestem przede wszystkim bardzo szczęśliwy, że już na pierwszych igrzyskach po tym jak skończyliśmy karierę zawodniczą, jestem jako trener. Jest w tym jednak trochę szczęścia, bo zaczynając pracę z małymi dziećmi nie miałbym takiej szansy, bo musi to trwać kilkanaście lat, by wychować zawodnika. To, że Anglicy przyszli do nas, nie było też tak do końca przypadkiem. Od kilkunastu lat współpracujemy z międzynarodową federacją, prowadzimy seminaria dla młodych par i oni w nich uczestniczyli. Rok później znowu przyjechali i powiedzieli, że jak skończymy karierę to oni, by chcieli z nami trenować. Myśleliśmy, że to jest taka forma podziękowania, ale faktycznie pierwszego dnia po powrocie z naszych ostatnich mistrzostw świata zadzwonił telefon. Dwa tygodnie później byli już w Polsce.

Nie dziwne to uczucie być na igrzyskach i nie reprezentować Polski?

M.S.: Rozmawiałem o tym z Richardem Gauthierem, który jest tutaj z kolei w polskiej ekipie. Czujemy się tak trochę jak zdrajcy, ale łyżwiarstwo figurowe jest bardzo międzynarodowym sportem i sporo zawodników trenuje nie w swoim kraju, a gdzieś indziej. Jest to normalne. Czuję się tutaj trenerem łyżwiarstwa, ale pierwszą rzeczą, którą zrobiłem to znalazłem polski budynek w wiosce i odwiedziłem polską misję.

dp