Logo Polskiego Radia
PAP
migrator migrator 28.05.2010

Trener: Sosnowski chce dostać się do gardła Kliczki

Pochodzący z dalekiego Archangielska Fiodor Łapin w ciągu dwóch tygodni ma szansę ze swoimi bokserami zdobyć dwa tytuły mistrza świata - pas czempiona WBC wywalczył Krzysztof Włodarczyk, a w sobotę swoją szansę otrzyma Albert Sosnowski

Jak Pan trafił do boksu?

Fiodor Łapin: Na pierwsze zajęcia w rodzinnym Archangielsku zaprowadził mnie starszy o pięć lat brat Wadim. Klub nazywał się Wodnik. Niestety, nie było zapisów do mojego rocznika (Łapin urodził się w 1967 r. - PAP), ale uparłem się i trenowałem ze starszymi. Później jeździłem na zawody mając przy sobie świadectwo starszego o rok kuzyna Dmitrija. Inaczej nie mógłbym jeszcze startować. Organizatorzy nie wiedzieli o co chodzi, a najbardziej byli zdziwieni, gdy przed rozdaniem dyplomów podbiegał do nich mój szkoleniowiec i prosił o wpisanie innego imienia przy nazwisku Łapin.

Odnosił Pan sukcesy?

F. Ł.: Boksowałem w Archangielsku tylko do kategorii juniorów, ale zdobyłem medal mistrzostw Rosji w tej grupie wiekowej. Czy to latem, czy zimą trzy razy w tygodniu dojeżdżałem po prawie 20 km do klubu. Od małego nauczony byłem dyscypliny i pracowitości.

Kiedy opuścił Pan rodzinne strony?

F. Ł.: Mając 17 lat, wraz z kilkoma kolegami, pojechaliśmy studiować na AWF do Lwowa. Już wtedy postanowiłem, że zostanę trenerem, chociaż jeszcze na Ukrainie boksowałem w drużynie akademickiej. Na uczelni szło mi dobrze, miałem nawet propozycję pozostania i dalszego kształcenia się. Bardzo miło wspominam naukę we Lwowie, wiele się tam nauczyłem.

Jak Pan trafił do polskiej ligi?

F. Ł.: W drużynie z Jaworzna występował mój kolega ze studiów, nieżyjący już Andriej Janczenko. Boksował w Polsce w wadze ciężkiej. On ściągnął mnie do Victorii. Nie sądziłem, że zostanę tak długo, a to już 20 lat.

W tamtych czasach pięściarze ze śląskich klubów pracowali w kopalniach?

F. Ł.: My całym zespołem zjeżdżaliśmy o 6. rano na szychtę, pracowaliśmy do 13., wracałem do hotelu robotniczego, w którym mieszkałem, o 17. mieliśmy trening, a o 21. człowiek szedł już spać. Było ciężko, lecz zdobyliśmy tytuł drużynowego mistrza kraju. Przecież wtedy liga była mocna. Zawodnicy inaczej myśleli niż teraz: najpierw chcieli osiągnąć sukces, a dopiero później pytali o pieniądze. Obecnie jest odwrotnie. Niektórzy z pięściarzy amatorskich nie zdają sobie sprawy jak jest na przykład w Stanach Zjednoczonych. Tam też wielu pracuje, a dopiero wieczorami wchodzą do ringu, dorabiając również jako sparingparterzy.

Pierwszy zjazd na dół był ogromnym stresem?

F. Ł.: Chłopaki z drużyny trochę się ze mnie śmiali. Nie miałem żadnego pojęcia o kopalni, a oni w większości pochodzili z górniczych rodzin, jeśli nie ojciec, to ich dziadek pracował na dole. Tak się złożyło, że z kilofem na ścianie nie pracowałem, ukończyłem kurs maszynisty i woziłem ludzi, węgiel. To nie była rozrywka.

Pana podopieczny Albert Sosnowski też przeżywał ciężkie chwile, słuchając zewsząd słów krytyki i zdziwienia, że zgodził się walczyć z Witalijem Kliczką.

F. Ł.: Najlepiej siąść z piwem i wyśmiewać się z rodaka, który dostał szansę rywalizacji o pas federacji WBC. Gdyby jej nie przyjął i nie spróbował, nie dałby sobie szansy osiągnięcia wielkiego sukcesu.

Niedawno doprowadził Pan powtórnie do mistrzostwa świata wagi junior ciężkiej Krzysztofa Włodarczyka, a teraz szansę w kategorii ciężkiej ma Sosnowski. Jak radził Pan sobie z przygotowaniami dwóch pięściarzy do tak poważnych pojedynków?

F. Ł.: Całymi dniami pracowałem, nie tylko na treningach, ale i wieczorami, i rano, kiedy trzeba było szykować plan działania na kolejny dzień, czasem coś zmienić, poprawić. Brakowało mi czasu.

Obaj są w innym punkcie swych karier - Włodarczyk nie ukrywał, że jeśli przegra z Włochem Giacobbe Fragomenim, to pozostanie mu boksowanie o "paski", zaś Sosnowski na dobrą sprawę niczym nie ryzykuje, bo faworytem nie jest.

F. Ł.: Krzysiek jest zaawansowany technicznie, tylko nie potrafił dotychczas wszystkiego +sprzedać+ w ringu. Podczas sparingów to inny chłopak. Albert ma spore rezerwy w technice czy taktyce. Na zgrupowaniach staraliśmy się tak go przygotować, by w dniu walki pokazał wszystko, co najlepsze.

Jakie atuty ma Sosnowski w starciu z Kliczką?

F. Ł.: Chce dostać się do gardła legendzie zawodowego boksu, jest głodny sukcesu. Albert jest szybkim, dynamicznym zawodnikiem i to postaramy się wykorzystać. Co do Witalija, jest charakternym, twardym zawodnikiem, który nigdy nie pęka.

Bokserzy muszą sobie radzić ze stresem, ale trenerzy też.

F. Ł.: Zabrałem do Niemiec parę książek, lubię czytać m.in. o rosyjskich detektywach. Oczywiście czytam też po polsku.

W Polsce mieszka Pan sam?

F. Ł.: Nie, z żoną Jolantą, którą poznałem w Jaworznie. Mamy 11-letniego syna Igora.

Łapin junior będzie bokserem?

F. Ł.: Sport go nie pasjonuje, a ja nie namawiam. Wystarczy, że jeden "wariat" jest przy tej dyscyplinie.

Rodzina jeździ z Panem na walki?

F. Ł.: Czasem się wybierają, lecz w Gelsenkirchen moich najbliższych nie będzie.


man