Logo Polskiego Radia
Trójka
migrator migrator 22.05.2009

Wawrzyniec Konarski, politolog

"Wszelkie zawieszenie poglądów na kołku na czas sprawowania ważnych funkcji jest taką bardziej deklaracją. Ale z drugiej strony, mamy prawo mieć poglądy nawet wtedy, kiedy jesteśmy prezesami Rady Ministrów, a także, kiedy sprawujemy urząd prezydenta."

Dlaczego prezydent zdaniem pana profesora postanowił wygłosić orędzie przed Sejmem? Tego orędzia posłowie wysłuchają za niespełna dwie godziny.

Powód jest merytoryczne, ale również – jak zwykle w takiej sytuacji – polityczny. A może najpierw polityczny. Chociaż głowa państwa nie może i nie będzie tego sygnalizować. Powodem merytorycznym jest rosnąca sfera obaw na temat tego, co się może stać w najbliższych paru miesiącach z uwagi na jednak dotkliwie dający się we znaki kryzys gospodarczy, którego apogeum podobno jeszcze nie osiągnęliśmy. W związku z tym ma jak najbardziej prawo i jest w mocy na ten temat się wypowiedzieć jako głowa państwa. Natomiast ponieważ mamy kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego z pewnością pewne akcenty krytyczne wobec rządu, a zwłaszcza jego polityki uspokajania, stosowanej przez ministra Rostowskiego, będą tutaj poczynione. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Chociaż nie muszą być wzmiankowane konkretne osoby.

Tych wątpliwości nie mają też politycy Platformy. Wiemy, że prawdopodobnie po orędziu prezydenta będzie informacja rządu na ten sam temat. W tej chwili powinien się w Sejmie zbierać Konwent Seniorów, który ma podjąć decyzję, czy ta informacja rządu zostanie przedstawiona. Politycy PO z pewnym przekąsem mówią o tym orędziu prezydenta, akcentując, że to pierwsza sytuacja, kiedy prezydent korzysta z tego swojego konstytucyjnego prawa; mówią o prawdopodobnym zaangażowaniu politycznym tego, o czym będzie mówił prezydent, a tak naprawdę prezydent nie ma prawa wpisywać się w kampanię. Jest prezydentem, ale przecież pochodzi z pewnego obozu politycznego… Nie ma prawa angażować się w kampanię polityczną?

Bądźmy szczerzy, wszelkie zawieszenie poglądów na kołku na czas sprawowania ważnych funkcji jest taką bardziej deklaracją. Ale z drugiej strony jest też to wada, ponieważ mamy prawo mieć poglądy nawet wtedy, kiedy jesteśmy prezesami Rady Ministrów, (zwłaszcza wtedy), a także, kiedy sprawujemy urząd prezydenta, który jest w domyśle urzędem mającym mieć respekt ze strony wszystkich obywateli Polski. Myślę, że to nie jest rzecz naganna, że będzie miało miejsce to orędzie, ponieważ nie ma w tej kwestii żadnych przepisów prawnych, które by tego zabraniały. Każdy, kto jest głową państwa, ma chęci i możliwości przedstawienia swoich poglądów na forum najwyższego organu przedstawicielskiego. Niezależnie od tego, że istnieje pewna skala nagromadzonych emocji – o czym wszyscy świetnie wiemy – między głową państwa a głową rządu, nie powinno się mówić o orędziu, przed jego wysłuchaniem, z przekąsem. Trzeba poczekać, co powie prezydent.

I poza tym, ciekawe, czy jest możliwe, żeby w trakcie kampanii wyborczej orędzie prezydenta i potem informacja rządu nie wpisywała się w kampanię wyborczą?

Jeżeli będziemy się starać znaleźć pewną puentę z tych dwóch form przekazu, czyli orędzia prezydenta, a potem jakiejś formy komentarza ze strony rządu, to oba te wystąpienia, oba zestawy słów, które się pojawią, będą elementem kampanii wyborczej.

Wczoraj Sejm przegłosował ustawę medialną, o której bardzo wiele mówiło się w ciągu ostatnich miesięcy, bardzo często krytycznie. Zdaniem pana profesora zapisy, które znamy, to jest krok do przodu czy krok do tyłu?

Gdybyśmy patrzyli na to z perspektywy polityków, zwłaszcza polityków obozu rządzącego oraz tych, którzy wsparli te zmiany, jest to krok do przodu. Z punktu widzenia środowisk opiniotwórczych, zwłaszcza medioznawców, którzy są – nie ukrywam – bliżsi mi, w swojej optyce, bo dotyczy to ich sfery, w której są kompetentni, ta ustawa raczej prognozuje źle. Jeżeli zatem przyjmiemy, że ludzie, którzy są opiniotwórczy i chcą być wysłuchani przez partie, mówią tak krytycznie o tym projekcie, to znaczy, że ich opinie nie zostały wysłuchane.

A dlaczego?

Bo branie pod uwagę tak ważnej sfery jak media publiczne jest również formą uprawiania polityki. Musimy pamiętać, że dzisiaj kwestia kreowania przez media ludzi, którzy stają się osobami publicznymi jest olbrzymią bronią w ręku każdego, kto ma nad mediami kontrolę. Z tego punktu widzenia – nie oszukujmy się – zmiana, przyjęcie nowej ustawy medialnej nie jest przecież oddaniem mediów w ręce publiczne, tylko jest pewną zawoalowaną formą kontroli politycznej, która jest, krótko mówiąc, bardzo opłacalna dla każdego obozu rządzącego.

Gdyby tu z nami siedział polityk, który głosował za tą ustawą, zapewne powiedziałby, że nie jest wcale tak, że środowiska opiniotwórcze nie są tutaj brane pod uwagę, ponieważ kandydat do Krajowej Rady musi mieć pozytywną opinię co najmniej dwóch…

Uniwersytetów.

Uniwersytetu bądź stowarzyszenia reprezentującego właśnie takie środowiska.

Tak, to prawda. Doskonale wiemy – i wiem to również z własnego podwórka, bo sam jestem naukowcem – że politycy mają bardzo dużą siłę sprawczą, jeśli chodzi o to, kto może być wybrany, nawet ze środowisk, które są formalnie grupami rekomendującymi.

A jak pan profesor ocenia takie sytuacje jak element dyskusji w trakcie rozmowy na temat ustawy medialnej, kiedy polityk SLD, poseł Stanisław Wziątek użył konstrukcji wiązanej, wiersza… Pytam wbrew pozorom o to bardzo poważnie, ponieważ zastanawiam się, czy powinniśmy pochwalać to, że w trakcie dyskusji na bardzo poważny temat, politycy zaczynają sobie dworować.

Dworowanie jest właśnie elementem mediatyzacji polityki dzisiaj. Dworowanie może być miękkie i twarde – jak wszystko w naszym życiu…

A to było miękkie czy twarde?

Trudno powiedzieć, jakie ono było. Musiałbym spytać posła Wziątka o więcej szczegółów. Bo samo negatywne stwierdzenie na temat pana Farfała – o ile dobrze pamiętam – jest pokazaniem preferencji osobistych, politycznych pana posła Wziątka. W związku z tym nie ulega wątpliwości, że krytyka jest dzisiaj widoczna, również w mediach na temat sposobu rządzenia przez pana Farfała, jest krytyką znaczącą od pewnego czasu i prawdopodobnie to, co powiedział pan poseł Wziątek wpisuje się w pewien zestaw poglądów, które w tym przypadku nie są oryginalne, bo są stale takie same.

Wspominałem o tym, że Konwent Seniorów miał podjąć decyzję na temat tego, czy będzie informacja premiera na temat stanu gospodarki. No i mamy informację, że po orędziu prezydenta pojawi się taka informacja, będzie wystąpienie premiera i ministra finansów…

Jest to zatem bardzo poważny sygnał, że rząd się tego orędzia obawia.

A my teraz – wirtualnie tylko – przenosimy się do Trybunału Konstytucyjnego. Spór kompetencyjny to także istotny temat w dyskusji medialnej w tym tygodniu. Werdykt, który poznaliśmy, mówiący, że prezydent ma prawo jeździć na szczyty unijne, ale to premier prezentuje stanowisko Polski. Ten werdykt likwiduje spór pomiędzy prezydentem a premierem?

Ten spór nie był do likwidacji, również wcześniej. Trybunał Konstytucyjny pewne kwestie powtarza czy podkreśla, ewentualnie uwypukla – możemy używać różnych określeń polskich, które by wskazywały, jakie jest to orzeczenie. Ono jest oczywiście salomonowe. I nie mogło być inne, dlatego, że jest pewną próbą podkreślenia tego, czego nie chcą odczytać z konstytucji politycy. Mówię to z całą świadomością, bo znam również opinię wielu specjalistów w Polsce, zwłaszcza prawa konstytucyjnego, z którymi się w swym poglądzie nie różnię. Polska jest systemem, w którym polityka zagraniczna jest w ręku premiera i rządu – nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Prezydent może konsultować pewne kwestie z premierem, ale bez mocy sprawczej. Jeżeli zatem teraz mamy do czynienia z sytuacją, w której prezydent na mocy orzeczenia Trybunału wywalczył sobie jak gdyby – chociaż to słowo jest przeze mnie pewnie przesadnie użyte – prawo do wyjazdów na takie czy inne ważne szczyty, to jest to praktycznie sytuacja, która moim zdaniem wcale nie zlikwiduje tego stanu napięcia, bo napięcie jest uwarunkowane emocjami i niestety nieznajomością prawa dużej części polskich polityków. Dlatego też Trybunał wydał orzeczenie salomonowe i potwierdza to, co już wcześniej było znane, że Polska nie ma elementów systemu neoprezydenckiego, jest klasycznym przykładem kraju parlamentarno-gabinetowego, w którym pewne kompetencje prezydenta mogą wzrosnąć. Ja osobiście widziałbym pewną rangę prezydenta w sytuacji, kiedy Polska musi podjąć decyzję co do tego, czy polskie kontyngenty wezmą udział w takich czy innych operacjach na zewnątrz, ponieważ prezydent w czasach pokoju jest zwierzchnikiem polskiej armii i z tego tytułu może mieć coś do powiedzenia, natomiast w sprawach bieżącej polityki – raczej nie.

Teoretycznie wydaje się, że wiemy o tyle więcej, że prezydent, jeśli będzie chciał pojechać na szczyt, to pojedzie, ponieważ Trybunał tak orzekł. Jeśli trzeba będzie zaprezentować stanowisko, to pewnie będzie zgoda pomiędzy prezydentem a premierem, ze robi to premier, bo tak expressis verbis stwierdził to Trybunał…

Formy może wyrazić prezydent, ale treść jednak powinna być autorstwa rządu i premiera.

Ciągle nie wiemy, co w sytuacji, jeśli okaże się, że na takim szczycie mamy tylko jedno miejsce, a intencje wyjazdu przejawia i prezydent, i premier.

Jak powiedziałem, muszę być konsekwentny – w takiej sytuacji jednak powinien jechać premier, bo on zajmuje się bieżącą polityką zagraniczną. Chyba, że ewentualnie wzięto by pod uwagę kwestie, które łączą się ze zwierzchnictwem prezydenta, ale to jest kwestia, w której moim zdaniem obaj politycy powinni się na bieżąco dogadywać, także przy pomocy swoich sztabów wyborczych.

Ale tu chyba wracamy do punktu wyjścia, bo podobna dyskusja była przed werdyktem Trybunału.

Dlatego, że cała ta dyskusja jest uwarunkowana emocjonalnie. Będę to powtarzał, bo tak jest.

Początek tego tygodnia to „gorąca” – jak się mogło wydawać – debata między premierem a związkowcami, stoczniowcami. Kto powinien sobie zapisać na plus tę poniedziałkowa debatę, która doszła do skutku, ale bez udziału związkowców, o których właśnie premierowi chodziło? Premier czy właśnie stoczniowcy, którzy nie pojawili się w trakcie tej debaty?

Pozwolę sobie pokazać przez sekundę moją własną interpretację intencji pana premiera. Myślę, że intencja była dość klarowna: mieć przed sobą związki zawodowe, dwa znaczące i dwa mniejsze, i być może przyjąć w pewnym momencie pozycję mediatora, gdyby miało między nimi dojść do jakichś sporów. To jest bardzo klasyczny typ uprawiania polityki, czysto brytyjski w ramach reguły divided impera. Donald Tusk chciał jak gdyby ustawić od samego początku swoich interlokutorów na pewnej pozycji, co mu się nie udało. Poza tym Donald Tusk ma dosyć złą manierę, której powinien się raczej wyrzec, mianowicie lubi bardzo szybko cos podsumowywać: kto się spisał dobrze, kto nie, czy to było takie czy inne… on tego robić nie powinien, ponieważ jego zadaniem jest wysłuchanie opinii związkowców, którzy reprezentują znaczącą część w ramach polskiej grupy pracobiorczej. Wyrokowanie o tym, co było dobre, a co złe, powinno być raczej poprzedzone jakąś formą dystansu, refleksji, a nie robione na gorąco. Ta debata oczywiście nie jest niczyim sukcesem, ponieważ ona powinna być w istocie początkiem dalszych rozmów. Jeśli cały sens debaty był od początku przedstawiany jako coś wiekopomnego, to to jest oczywiście błąd, ponieważ debata tego typu powinna zapoczątkować szereg mniejszych spotkań, na których sprawy sporne tak naprawdę dopiero mogły być regulowane.

Wydaje się, że Michał Kamiński zastosował dość oryginalny chwyt w eurokampanii, kandydat PiS, który poprosił Platformę, żeby zgodziła się na wyemitowanie za pieniądze PiS starego spotu PO z poprzednich wyborów. Jak pan profesor ten chwyt ocenia? Czy to jest na skalę światową nowy pomysł?

Nie jestem pewien, czy to jest pomysł bardzo oryginalny. W warunkach polskich czy europejskich on oryginalny jest, tyle tylko, że potwierdza inną smutną tendencję – że w istocie cały czas opieramy się na dość prymitywnej symbolice w czasie kampanii politycznych, a zwłaszcza wyborczych i „spotyzacja” polskiej polityki kwitnie, nie ma ona nic wspólnego z meritum.