Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Agnieszka Jaremczak 20.03.2014

Skandal w polskich służbach specjalnych!

Według Gazety Wyborczej, tajni agenci traktowali tajną kasę jak kasę zapomogowo-pożyczkową. "Brali na życie, mieszkanie, rozwód. Polski wywiad przez lata nie panował nad funduszami na tajne operacje" - wynika ze śledztwa dziennikarzy dziennika.
Skandal w polskich służbach specjalnych sxc.hu/CC

Wojciech Czuchnowski i Marcin Kącki ustalenia ze swojego śledztwa rozpoczynają od opisu sytuacji, jaka miała miejsce 1 sierpnia 2012 roku. "Policjanci zabezpieczają miejsce kradzieży. Rutyna: zdjęcia, odciski palców, bo w kasie pancernej zamiast dolarów leżą pocięte papiery. Ale miejsce przestępstwa jest wyjątkowe, ściśle strzeżone tajemnicą państwową. To Agencja Wywiadu przy ul. Miłobędzkiej 55 w Warszawie. Niewielka (około 1000 pracowników, 150 mln zł rocznego budżetu), a zarazem najbardziej elitarna z polskich służb specjalnych".

"Carrington" trzyma rękę na kasie pancernej

Z ich informacji wynika, że podejrzanym o kradzież jest kasjer nadzorujący pieniądze na tajne operacje, starszy chorąży Andrzej M., zwany przez kolegów "Carringtonem". To nie jest przypadkowy przydomek. Carrington był jednym z bohaterów kultowego serialu "Dynastia". Był dystyngowanym miliarderem. Andrzej M. - "niewysoki, korpulentny 60-latek w znoszonym ubraniu wygląda jak dobrotliwy emeryt, a nie ktoś, kto przez blisko ćwierć wieku pilnował najtajniejszych pieniędzy" - tak dziennikarze opisują starszego chorążego.

I dalej: "Choć skromny, trzyma rękę na kasie pancernej, w której leżą pliki pieniędzy na operacje specjalne. Otwiera ją coraz częściej. Do jego gabinetu przychodzą szeregowi agenci, pracownicy administracji".

Śledztwo w sprawie zaginionych pieniędzy objęte jest klauzulą ściśle tajne. - Każdy dokument, zeznanie, korespondencja, jakie otrzymałam w tej sprawie od Agencji Wywiadu, objęte są tajemnicą państwową. To mój jedyny komentarz - tylko tyle ma do powiedzenia Katarzyna Calów-Jaszewska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która zajmuje się tą sprawą. Pod koniec ubiegłego roku oskarżyła "Carringtona" i Dariusza Sz., byłego oficera wywiadu.

Zamiast dolarów - czyste kartki

Prokuratura zakończyła śledztwo i akta przesłała do Sądu Okręgowego w Warszawie.Część z nich jest jawna. "To w większości zdjęcia tysięcy pociętych papierków, które kasjer układał równo w bloczki, przykrywał od góry prawdziwymi stu dolarowymi banknotami i trzymał w kasie na wypadek kontroli. Znajdujemy też strzępy zeznań świadków, część korespondencji z Agencją, nazwiska agentów i numer innej, równie zagadkowej sprawy dotyczącej sprzeniewierzenia kasy wywiadu" - czytamy w gazecie.

Gazeta twierdzi, że proceder trwał od lat. "Według dwóch naszych informatorów wywiad stracił na kombinacjach sprzed 20 lat więcej niż 265 tys. dol. (było to wtedy ok. 1,2 mln zł)" - pisze Czuchnowski i Kącki.

Bezzwrotne pożyczki?

Andrzej M., który ma pieczę nad tajną kasą chętnie pożycza pieniądze pracownikom służb. - Ktoś chce na samochód - idzie do "Carringtona". Komuś do kredytu mieszkaniowego potrzebne 10 proc. wkładu własnego - do "Carringtona". Kasjer, jak zezna, miał zaufanie do agentów. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że wzięło od niego pieniądze co najmniej 30 pracowników wywiadu. W śledztwie przyznał się, że było ich nie więcej niż pięciu. Twierdzi, że stracił nad tym panowanie - ustalają reporterzy.

"Carrington" ma też swój sposób na uniknięcie konsekwencji. Gazeta twierdzi, że przed zbliżającą się kontrola Andrzej M. brał "kasy plik stu dolarowych banknotów". "W warszawskim kantorze rozmienia na jednodolarówki. Wraca do pracy, układa je w kupki, przykrywa od góry studolarówką, zgrzewa folią Narodowego Banku Polskiego, którą dostaje od znajomego z banku. Kontrola otwiera kasę, liczy bankowe kupki, wpisuje, że kasa się zgadza" - opisuje proceder.

O tym, że jest wysoko oceniamy pracownikiem świadczą przyznawane mu nagrody. "W 1997 r. dostał nawet Srebrny Krzyż Zasługi od prezydenta RP, jeszcze na wniosek szefa UOP, za wzorową pracę kasjera" - pisze GW.

Gdzie jest 15 mln dolarów od CIA?

W niejasnych okolicznościach "rozpływają się" miliony dolarów, jakie CIA przekazuje polskim służbom w zamian za udostępnienie w Kiejkutach aresztu dla członków Al-Kaidy. Sprawę ujawnił na początku tego roku "Washington Post". "Pieniądze mają iść na walkę z terroryzmem.

Z kasy "Carringtona" są stopniowo przekazywane na specjalny rachunek w NBP. Część pozostaje "pod ręką", na tajne operacje. Kasjer wydaje je na żądania szefów" - ujawnia dziennik.

Dopiero w sierpniu 2012 roku wewnętrzna kontrola ujawnia, że w tajnej kasie zamiast dolarów, leżą czyste, białe kartki. Urzędniczki "stwierdzają, że brakuje 117 tys. 697 zł w gotówce. Nie ma też 120 monet o wartości 600 tys. zł. Jest trochę euro, 46 tys. dol., 2 tys. koron norweskich, 3,6 tys. koron szwedzkich, 210 franków szwajcarskich, 3470 funtów brytyjskich, 1000 koron duńskich. Jeszcze 38 monet 20-dolarowych i 4 krugerrandy. Ale największe paczki - spięte banderolami i oklejone folią - udają tylko dolary".

W pokoju Andrzeja M. znajdują "dziesiątki banderol po pakietach z gotówką, pocięte pliki kartek o formacie banknotów i biurową gilotynę do cięcia papieru. W teczce kilkadziesiąt odręcznych, nieformalnych pokwitowań odbioru pieniędzy". Sprawa trafia do prokuratury. W grudniu 2013 roku gotowy jest akt oskarżenia. Kasjer "przekroczył przyznane mu uprawnienia, udzielając pożyczek i sprzeniewierzył powierzoną mu rzecz ruchomą". W sumie: 1,5 mln zł. Drugim oskarżonym jest Dariusz Sz., agent. Usłyszał zarzut "przywłaszczenia rzeczy ruchomej w postaci pieniędzy w walucie obcej". Suma: 1,5 mln zł.

Cały artykuł GW: "W polskim wywiadzie kasę defraudowano od lat"

asop