– Pani prezydent oczerniła mnie publicznie mówiąc, że mam związki z jakąś aferą. To oznacza, że musiałem zrezygnować z pracy, bo nie mam zaufania do mojego pracodawcy – zaznacza Marcin Bajko. – Ponieważ to zostało publicznie powiedziane, że jestem aferzystą, będę musiał pójść do sądu przeciwko pani prezydent z prośbą o sprostowanie i ewentualne odszkodowanie – tłumaczył.
Źródło: TVP Info
Marcin Bajko powiedział, że z zaskoczeniem przyjął słowa Hanny Gronkiewicz-Waltz. Zapytany o to, jak funkcjonowało biuro, którym kierował, zaznaczył, że prowadzone było ono prawidłowo, a insynuacje prezydent Warszawy o tym, że w miał tam panować bałagan są bezpodstawne.
Bajko: nie mam sobie nic do zarzucenia
Ustępujący dyrektor nie ma sobie nic do zarzucenia, ale nie może tego powiedzieć w imieniu innych pracowników. Jednak, jak zaznacza Marcin Bajko, zgodnie z wiedzą, którą dysponuje on po zapoznaniu się z dokumentacją sprawy reprywatyzacji, nie doszło do żadnych nieprawidłowości w aktach. Ponadto, za nieruchomość przy ulicy Chmielnej nie zostało wypłacone odszkodowanie, o czym świadczą między innymi dokumenty Ministerstwa Finansów - dodaje Marcin Bajko.
Zwolnienia po aferze
Hanna Gronkiewicz-Waltz zapowiedziała w zeszłym tygodniu, że w związku z tak zwaną aferą reprywatyzacyjną ze stołecznego ratusza zostaną dyscyplinarnie zwolnieni trzej jego urzędnicy. Jak tłumaczyła prezydent Warszawy, są to osoby odpowiedzialne za chaos przy reprywatyzacji warszawskich gruntów. Zwolnienie miało dotyczyć między innymi właśnie Marcina Bajko. Szef Gospodarki Nieruchomościami nie otrzymał jednak pisemnego wymówienia, dlatego też sam złożył wypowiedzenie.
Afera reprywatyzacyjna rozpoczęła się od sprawy działki przy ulicy Chmielnej 70 w Warszawie, za którą odszkodowanie miało być zwrócone dwa razy. Raz w latach 50-tych na podstawie umowy odszkodowawczej z Danią, a drugi raz w 2012 roku osobom, które kupiły roszczenia od spadkobierców. Nieruchomość może być warta nawet 160 milionów złotych.
TVP Info/dad