Logo Polskiego Radia
IAR / PAP
migrator migrator 20.08.2009

Trudna demokracja

W Afganistanie rozpoczęły się drugie w historii tego kraju wybory prezydenckie.

Głosowanie jest uważnie obserwowane na całym świecie, bo jego wyniki zdecydują o przyszłości kraju w którym 100 tysięcy zagranicznych żołnierzy toczy wojnę z talibami.

Do głosowania uprawnionych jest około 17 milionów Afgańczyków na - jak podaje agencja AFP - 26-32 mln mieszkańców Afganistanu. Nie ma dokładnych danych na temat liczby ludności w tym kraju, gdyż od lat nie przeprowadzano tam spisów powszechnych.

W wyborach w Afganistanie startuje aż 36 kandydatów, ale w praktyce liczy się tylko dwóch. Faworytem jest urzędujący prezydent Hamid Karzaj, a jego główny rywal to były szef dyplomacji, Abdullah Abdullah. Według różnych sondaży, Karzaj może liczyć na 30-40 procent głosów, a Abdullah na 10-20 procent. Oznacza to, najprawdopodobniej dojdzie do drugiej tury wyborów.

Głosowanie jest najpoważniejszym od lat przedsięwzięciem logistycznym tego typu na świecie. Ze względu na trwającą na południu i wschodzie wojnę z talibami, co dziesiąty lokal wyborczy może w ogóle nie zostać otwarty. Wyniki pierwszej tury będą znane dopiero we wrześniu, co może oznaczać, że ewentualna druga tura dojdzie do skutku dopiero pod koniec października.

Jeszcze przed wyborami talibowie apelowali, by Afgańczycy nie brali w nich udziału i zagrozili atakami na lokale. Bezpieczeństwa przy urnach strzegą dzisiaj uzbrojone po zęby oddziały afgańskiego wojska i policji. Żołnierze sił międzynarodowych w tym Polacy pilnują porządku w miejscach znacznie oddalonych od lokali wyborczych, by uniknąć oskarżeń o mieszanie się w wybory.

Pod okiem NATO

Nad bezpieczeństwem wyborów będzie czuwało ponad 100 000 żołnierzy sił międzynarodowych i 175 000 afgańskich policjantów i żołnierzy. Głosowanie odbędzie się w 7000 lokali wyborczych.

Rebelianci "nie mają żadnych szans na przeprowadzenie ataku na większą skalę" - zapewnia rzecznik ministerstwa obrony, generał Mohammad Zahir Azimi.

Jednak - jak zauważają obserwatorzy - talibscy rebelianci w ciągu trzech lat opanowali nowe tereny i ich wpływy są odczuwalne na prawie połowie terytorium kraju. Obecnie przemoc w Afganistanie osiągnęła rekordowy poziom, od kiedy w 2001 roku siły międzynarodowe pod dowództwem Amerykanów obaliły reżim talibów.

Bez alternatywy?

Hamid Karzaj wygrał w 2004 roku pierwsze powszechne wybory prezydenckie w Afganistanie już w pierwszej turze uzyskując poparcie 55,4 proc. głosujących. Pomimo spadku popularności szefa państwa ze względu na wzrost przemocy w kraju, 40-procentowe bezrobocie i olbrzymią korupcję Karzaj wciąż pozostaje faworytem, ponieważ "pozostali liczący się kandydaci nie byli w stanie zaoferować prawdziwej alternatywy" - ocenia afgański analityk Harun Mir. Dla większości ekspertów, jeśli Karzaj wygra, stanie się to dzięki zawartym w przeszłości porozumieniom m.in. z przywódcami plemiennymi i religijnymi, którzy zjednają dla niego miliony wyborców.

"Handlowanie w ten sposób, to nie jest demokracja" - ocenia profesor Wadir Safi z wydziału prawa i nauk politycznych uniwersytetu w Kabulu. Zwraca uwagę, że każe się głosować wyborcom w większości nie umiejącym czytać ani pisać, ludziom biednym, w 80 proc. chłopom. Niektórzy, kompletnie nieświadomi znaczenia wyborów, sprzedają swe głosy za 10-20 dolarów - mówi.

Trudne wybory

To właśnie handlowanie wyborczymi legitymacjami ujawniło radio BBC.

Korespondent radia BBC w Kabulu przekazał informację, że w Afganistanie istnieje wolny rynek kupna i sprzedaży legitymacji uprawniających do głosowania. Podstawiony przez BBC człowiek otrzymał ofertę zakupu tysiąca takich kart po 10 dolarów za sztukę. Ich autentyczność nie ulega wątpliwości - każda legitymacja miała zdjęcie, nazwisko i adres wyborcy.

BBC otrzymała też podobne oferty, a jeden z przywódców plemiennych na prowincji, poinformował ją, że dostał dwie oferty zakupu całego bloku głosów swoich ludzi.

Niezależna Fundacja na rzecz Wolnych i Uczciwych Wyborów w Afganistanie zebrała liczne dowody nadużyć zwłaszcza przy rejestracji wyborców przed czwartkowym głosowaniem. Ambasador Wielkiej Brytanii w Kabulu przyznał, że gdyby chodziło o kraj Europy Zachodniej, takie trudności byłyby nie do przyjęcia. "Ale tu startujemy od zera" - stwierdził ambasador Mark Sedwill i dodał, że lepsze takie wybory niż żadne.

Szef Sztabu Generalnego pozytywnie ocenia przygotowanie polskich żołnierzy do wyborów w Afganistanie. Nasi wojskowi będą - w zbliżających się wyborach - pomagać afgańskiej armii i policji oraz władzom lokalnym w zabezpieczeniu porządku. Czytaj RAPORT >>

Zdaniem Marcina Domagały z Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych, nie należy się spodziewać, że będą w pełni demokratyczne. Ekspert przypomina, że odbywają się w cieniu karabinów, a Afgańczycy nie mają tradycji demokratycznych wyborów. Władzę sprawuje starszyzna plemienna i watażkowie, którzy kontrolują swoje terytoria i czerpią dochody z powszechnej w tym kraju uprawy opium.

Marcin Domagała zwraca uwagę, że sytuacja w Afganistanie jest niepewna i w związku z zapowiedziami ataków na lokale wyborcze, trudno szacować frekwencję. Atmosfera jest tak napięta, że apelowano do mediów, by nie informowały o ewentualnych zamachach, co dodatkowo wystraszyłoby wyborców.

(iar, pap, rk)