Dziś pod wieloma lokalami wyborczymi już rano ustawiły się kolejki. Mobilizacja wyborców ma miejsce po obu stronach - zarówno wśród Republikanów jak i Demokratów.
- Będę głosował tylko na kandydatów Partii Demokratycznej. Mój głos to głos przeciwko prezydentowi - powiedział Polskiemu Radiu wyborca z Baltimore w stanie Maryland. Mimo iż Donalda Trumpa nie ma na listach do głosowania, dzisiejsze wybory są uważane za referendum nad jego prezydenturą.
Amerykański przywódca aktywnie włączył się w kampanię i wzywał do głosowania na Republikanów. Podczas wieców wyborczych prezydent USA eksponował kwestie nielegalnej imigracji i przekonywał, że głosowanie na Demokratów oznacza wsparcie polityki otwartych granic.
- Musimy zbudować mur na granicy, bo zmierza do nas tabun migrantów. Demokraci nazywają ją karawaną, a to zwykła horda. Imigracja jest dla mnie ogromnie ważna - tłumaczyła mieszkanka Wirginii, która oddała głos na Republikanów.
Choć sondaże wskazują na możliwość zdobycia przez Demokratów większości w Izbie Reprezentantów, eksperci są ostrożni w prognozach. Przypominają, że dwa lata temu ośrodki badawcze nie przewidziały zwycięstwa Donalda Trumpa.
Oprócz Izby Reprezentantów Amerykanie co dwa lata wybierają jedną trzecią stuosobowego Senatu. Wynika to z faktu, że trwające sześć lat kadencje senatorów nakładają się na siebie. W tych wyborach walka toczy się o 35 miejsc. W przypadku Senatu sondaże są dużo łaskawsze dla Republikanów, którzy mają szanse powiększyć przewagę w izbie wyższej parlamentu.
- Wszelkie sondaże wskazują, że Republikanie stracą Izbę Reprezentantów, ale ja kibicuję i liczę, że tak się nie stanie - mówi posłanka Prawa i Sprawiedliwości Barbara Bartuś, która przyjechała na wybory do Kongresu w ramach misji obserwacyjnej OBWE.
Barbara Bartuś o wyborach parlamentarnych w USA:
PolskieRadio24.pl
msze