Logo Polskiego Radia
PolskieRadio24.pl
Paweł Słójkowski 03.04.2020

Przegrywamy z Jugosławią, ale jedziemy na mundial. Po raz pierwszy w historii

3 kwietnia 1938 roku biało-czerwoni zmierzyli się w Belgradzie z reprezentacją Jugosławii. Gospodarze postawili przyjezdnym trudne warunki w walce o awans na mundial, ale polscy piłkarze pokazali charakter. 

Droga na pierwsze mistrzostwa świata w wykonaniu kadry Polski, czyli francuski mundial w 1938 roku, była wyjątkowo krótka. Los (a właściwie FIFA) zestawił biało-czerwonych z Jugosławią, a o tym, kto pojedzie na turniej, miał zadecydować dwumecz.

PIC_1-M-878-191 jesse owens igrzyska 1936 1200.jpg
Berlin 1936 - sport miał służyć propagandzie. Jesse Owens pokrzyżował nazistom szyki

Pierwotnie jednak Polska miała mieć zupełnie innych rywali - były nimi Irlandia i Norwegia. Ostatecznie przy zielonym stoliku zdecydowano jednak, że wobec braku Hiszpanii wśród walczących o awans drużyn (nie została dopuszczona w związku z wojną domową) powstaną trzy grupy, w których będą po dwa zespoły. Pod uwagę brano kryterium geograficzne i biało-czerwoni zostali zestawieni z piłkarzami z Bałkanów.

Podopieczni legendarnego Józefa Kałuży rozstrzygnęli losy tej rywalizacji właściwie już w pierwszym spotkaniu, do którego doszło 10 października 1937 roku. Na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie, w obecności 30 tysięcy kibiców, biało-czerwoni dosłownie rozbili rywali w pył.

Po końcowym gwizdku było 4:0 dla gospodarzy, dwa gole zdobył Leonard Piątek, a dzieła zniszczenia dokończyli Jerzy Wostal i Ernest Wilimowski. Sytuacja przed rewanżem była wymarzona, jednak spotkanie w Belgradzie nie było spacerkiem. 

Mogło być to pewne zaskoczenie, ponieważ w poprzednim roku lepsi byli zawodnicy z Bałkanów, którzy zwyciężyli aż... 9:3, do przerwy prowadząc na własnym boisku 5:0. Co prawda Polacy grali wtedy bez zawieszonego Ernesta Wilimowskiego, ale wynik mógł dawać do myślenia i nie napawać optymizmem przed decydującym starciem. Zwłaszcza że Jugosłowianie chwilę wcześniej przegrali minimalnie (4:5) z Czechosłowacją.

Jugosłowianie szybko ruszyli na Polaków, starali się zdominować mecz, wiedząc, że potrzebują tu okazałego zwycięstwa. Mieli za sobą ponad 20 tysięcy kibiców, którzy byli bojowo nastawieni na ten mecz, podróżujący całą dobę pociągiem goście mieli prawo być zdeprymowani. Jednak udało im się stanąć na wysokości zadania, niewiele robiąc sobie z gorącej atmosfery.

Biało-czerwoni skupili się na obronie, kilka razy postraszyli rywali, ale prasa w Jugosławii żaliła się na to, że w tym spotkaniu ich ulubieńcom towarzyszył ogromny pech. Nie potrafili zamienić swoich sytuacji na gole, a w bramce świetnie spisywał się Adolf Krzyk. Polacy, choć nie zagrali pięknie, osiągnęli swoje - zdołali uzyskać wynik, który dał im awans i zapisał się w historii. Przegrana 0:1 tym razem okazała się być zwycięstwem.

We Francji Polacy od razu trafili na przeciwnika z najwyższej półki. 5 czerwca wyszli na boisko, by stoczyć mecz, który stał się legendą naszego futbolu. "Canarinhos" prowadzili już 3:1, ale wielkie spotkanie rozgrywał Ernest Wilimowski. Zdobył on cztery gole, wygrywając w pojedynku z Leonidasem, który popisał się hat-trickiem. Po dogrywce biało-czerwoni ulegli rywalom 5:6 i pożegnali się z turniejem, na którym Brazylia zajęła trzecie miejsce.

ps