Logo Polskiego Radia
PolskieRadio 24
Bartłomiej Bitner 23.04.2020

"Izba hamulcowa". Po co w ogóle nam Senat?

Ponad dwa tygodnie Senat nie może zająć stanowiska w sprawie przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych. Zważywszy na fakt, że opóźnienie to jedyna realna władza Senatu, wielu Polaków zadaje sobie pytanie: po co nam dwie izby parlamentu? Jakoś radzimy sobie przecież z jedną radą miejską, powiatową czy sejmikiem wojewódzkim… - pisze dla portalu PolskieRadio24.pl Miłosz Manasterski.

Dwie izby polskiego parlamentu to tradycja sięgająca I Rzeczypospolitej. W dużym uproszczeniu Sejm był wówczas organem demokracji szlacheckiej, Senat stanowił domenę arystokracji. Posłów na Sejm wybierano, tytuł senatorski przysługiwał dożywotnio. Dzisiaj nie ma już króla, a nieliczna polska arystokracja nie dziedziczy miejsc w Senacie. Nie wiadomo więc po co taka konstrukcja parlamentu, która przedłuża procedowanie prawa. Jeśli marszałek Senatu zechce, pod byle pretekstem może opóźnić procedowanie każdej uchwały o miesiąc. A w okresie walki z kryzysem i pandemią - 30 dni dla przedsiębiorstw i pracowników to niemal wieczność. Gdyby Senatu nie było, ustawy trafiałyby z Sejmu prosto na biurko prezydenta…

EN_grodzki 1200.jpg
Ustawa ws. wyborów utknęła w Senacie. "Liczyliśmy, że marszałek nie będzie stosował obstrukcji"

Trudno wskazać wartości dodanej w istnieniu dwóch izb parlamentu. Nie ma też  żadnej różnicy jakościowej między politykami walczącymi o miejsca w Sejmie czy Senacie. Wybieramy ich w tym samym czasie, kadencja trwa tyle samo, a partie swobodnie kierują kandydatów raz do jednej, raz do drugiej izby.

***

Póki w obu izbach partia rządząca ma większość, można uznać, że Senat niewiele pomaga, ale i nie bardzo przeszkadza. W obecnej kadencji, po raz pierwszy w III Rzeczypospolitej kontrolę nad Senatem sprawuje opozycja. I wykorzystuje go jako oręż w walce z rządzącą większością. Marszałek Tomasz Grodzki w ciągu zaledwie kilku miesięcy pokazał jak destrukcyjna może być dwuizbowość parlamentu. Dwuizbowość, która pozwala na wprowadzanie chaosu w działanie państwa: począwszy od „samodzielnej” polityki zagranicznej marszałka, po "niezależność" budżetową (skandaliczne ukrywanie 1,5 mln zł nagród dla pracowników Senatu), wreszcie celowe spowalnianie procedowania ustaw. Do tego dokładają się osobiste przymioty marszałka Grodzkiego, jego przekonanie o swojej ważności, powracające oskarżenia o korupcję ze strony byłych pacjentów i nonszalancja jaką wykazał podróżując do Włoch w okresie szalejącej tam epidemii.

>>>[CZYTAJ TAKŻE] "Polskie szwalnie". Prezydent rzuca wyzwanie koronakryzysowi

Teraz marszałek Grodzki tłumaczy, że zwłoka w procedowaniu zmian w prawie wyborczym to nie jest celowe opóźnienie. Rzekomo chodzi o wnikliwe przeanalizowanie i zasięgnięcie opinii ekspertów. Jak w praktyce może to wyglądać, dowiedzieliśmy się pośrednio dzięki wicemarszałkowi Stanisławowi Karczewskiemu. Polityk PiS przekazał mediom treść korespondencji, jaką senatorowie opozycji otrzymali od pracowników Centrum Informacyjnego Senatu. W korespondencji tej senatorowie są instruowani jak  na smartfonach tworzyć filmiki krytykujące działania rządu podczas epidemii i wyszukiwać w swoich okręgach "zaprzyjaźnione osoby", które mają wyrażać swoje sprzeciw wobec Prawa i Sprawiedliwości. Cała akcja ma się nazywać "Głos obywatela" i ma wyglądać jak działania oddolne, na które senatorowie opozycji tylko "reagują".

***

Z dokumentów opublikowanych przez portal tvp.info wyłania się więc obraz Senatu jako farmy trolli opozycji zarządzanej przez CIS. Farmy z senatorami opozycji w roli głównej, którzy są szkoleni jak inspirować i organizować antyrządowy hejt w czasie, kiedy tak bardzo potrzebujemy obywatelskiej solidarności i odpowiedzialności. Kiedyś była premier Ewa Kopacz mówiła, że PO zatrudni 50 hejterów. Nomen omen w Senacie opozycja ma właśnie 51 przedstawicieli.

PAP poczta skrzynka pocztowa 1 1200.jpg
Demokracja przychodzi do domu

Łatwo się domyślić, że tak, jak senatorowie opozycji w ramach akcji "Głos obywatela" mają kreować oddolne obywatelskie działania, tak marszałek Grodzki teraz zapewne zbiera "opinie" niezależnych ekspertów w sprawie wyborów korespondencyjnych. Będą to prawdopodobnie eksperci, którzy wypowiedzą się negatywnie, wmawiając Polakom, że prywatni kurierzy z pizzą i zakupami nie stanowią zagrożenia, ale listonosz z wyborczą kopertą już tak. Potem w Senacie nastąpi rytualne głosowanie przeciwko zmianie prawa wyborczego, ewentualnie setka poprawek wywracająca do góry nogami sens wyborów korespondencyjnych. Na koniec bicie piany przez opozycję pójdzie na marne, ponieważ cokolwiek większość senacka postanowi, zostanie odrzucone przez większość sejmową. Ale im później to nastąpi, tym trudniej będzie bezproblemowo przeprowadzić wybory w nowym trybie. A o to przecież chodzi, żeby później opozycja miała okazję złożyć dziesiątki skarg wyborczych w przypadku jakichkolwiek wątpliwości.

***

Pomysł likwidacji Senatu miała kiedyś w programie Platforma Obywatelska, a jego orędownikiem był sam Donald Tusk. Może warto do niego wrócić przy okazji debaty o zmianie konstytucji. Podwójnych rad nie mają przecież polskie samorządy, tak wychwalane przez opozycję. Bez „Izby hamulcowej” polska demokracja nic nie straci, wręcz przeciwnie będzie taniej, szybciej i spokojniej.

Miłosz Manasterski