Logo Polskiego Radia
PolskieRadio24.pl
Paweł Słójkowski 02.05.2020

Anglia przecierała oczy ze zdumienia. Mijają 4 lata od sensacji w Premier League

To bez wątpienia jeden z najbardziej sensacyjnych mistrzów w historii piłki nożnej. Mijają cztery lata od dnia, w którym piłkarze Leicester City spełnili swój piękny sen, ogrywając wyżej notowanych rywali.

Była 83. minuta spotkania Chelsea z Tottenhamem, kiedy Eden Hazard zdobył jedną z najważniejszych bramek w historii Premier League. Spotkania, które kibice tych klubów będą pamiętać jeszcze długo, i które ochrzcili mianem "Bitwy o Stamford Bridge" z racji na wielkie emocje i brutalną grę.

Hazard rozpoczął rajd lewą stroną boiska, rozegrał piłkę z Diego Costą i przepięknym strzałem umieścił piłkę w okienku bramki gości.

Było 2:2, "The Blues" odrobili straty z pierwszej połowy, po której rywale schodzili do szatni przy stanie 2:0. Na Stamford Bridge zapanowało szaleństwo, Belg celebrował tę bramkę tak, jak powinno się świętować zdobycie mistrzowskiego tytułu. Tyle tylko, że nie najlepszą drużyną w Anglii nie została Chelsea, lecz Leicester, którego piłkarze śledzili wydarzenia z Londynu. 2 maja 2016 roku jedna z największych sensacji w angielskiej piłce stała się faktem.

Kopciuszek zakpił z potęg

Na trzy kolejki przed końcem Tottenham jako jedyny pozostawał na placu boju w tym zaskakującym sezonie. Z walki wypisał się Arsenal, broniąca tytułu Chelsea zakończyła rozgrywki na 10. pozycji, poniżej oczekiwań spisywały się zespoły z Manchesteru, w środku tabeli był Liverpool. Faworyci zawodzili, a ich potknięcia wykorzystał zespół, na który nie stawiał chyba nikt.

Nie było racjonalnych podstaw do tego, by przewidzieć ten scenariusz. Leicester może być bogatym klubem, jednak w porównaniu z resztą angielskich potęg może wydawać się kopciuszkiem.

W tamtym sezonie Tottenham dominował w lidze właściwie w każdym elemencie. Miał najlepszą obronę, najlepszy atak, stworzył sobie najwięcej szans bramkowych, oddał najwięcej strzałów i strzelił najwięcej goli po stałych fragmentach gry. Ale okazało się, że to było za mało na "Lisy", które, zapatrzone w jeden cel, po prostu się nie zatrzymały.

Po zaskakująco dobrym starcie wszyscy czekali na to, kiedy piłkarzy Ranieriego dopadnie zadyszka. Na półmetku sezonu kiwano głowami z uznaniem, ale przecież do końca pozostała jeszcze długa droga. Maraton starć z potentatami na przełomie roku poszedł idealnie, a oczekiwane przez wielu zmęczenie materiału nie nadeszło. Kiedy Leicester mógł mieć kryzys, wciąż wygrywał. Skromnie, jedną bramką, kilka razy będąc o krok od straty punktów. W marcu i kwietniu, w kluczowym momencie sezonu, cztery razy z rzędu zwyciężył 1:0. W siedmiu ostatnich meczach tylko raz nie zachował czystego konta.

Od "wielkiej ucieczki" do sensacji

Awans do czołowej czwórki i gra w w Lidze Mistrzów byłaby dla tej drużyny sukcesem, na określenie tego, czym było mistrzostwo, trudno było znaleźć odpowiednie słowa. Przed startem sezonu większość ekspertów stawiała "Lisy" w gronie zespołów, które czeka walka na utrzymanie. Każdy kolejny mecz potwierdzał, jak bardzo złudne było to przeświadczenie.

Zaledwie rok wcześniej trwała "wielka ucieczka" Leicester przed degradacją, zakończona sukcesem. W 8 ostatnich meczach będące na ostatnim miejscu w tabeli "Lisy" ruszyły do boju, wygrywając 6 z nich, dokładając do tego zwycięski remis w ostatniej kolejce z Sunderlandem. Jedyna porażka miała miejsce z przyszłym mistrzem Anglii, Chelsea. 

Forma kilku zawodników eksplodowała, transfery okazały się trafione, zwłaszcza N'Golo Kante, który był płucami i sercem drużyny, w każdym meczu zostawiając na boisku wiele zdrowia, w odbiorze nie mając sobie równego w Europie.

Biorąc pod uwagę ceny, które klub zapłacił za piłkarzy, Leicester trzeba było umieścić w ogonie stawki. Około 25 milionów funtów to ponad 10 mniej niż wartość rynkowa piłkarzy Manchesteru City. A w tych 25 milionach funtów znalazł się m.in. jeden z najskuteczniejszych strzelców tego sezonu, Jamie Vardy, kandydat na najlepszego piłkarza całych rozgrywek, Riyad Mahrez oraz wspomniany już N'Golo Kante. Do tego Kasper Schmeichel, który musiał mierzyć się z legendą ojca, słynnego golkipera Manchesteru United.

Do tego doszedł trener, który wydawał się być na zakręcie, a w dodatku przychodził do klubu po kontrowersyjnym odejściu swojego poprzednika. I który nigdy nie sięgnął po mistrzostwo, mimo że prowadził znacznie bardziej renomowane kluby.

Smutny koniec bajki

Patrząc na to, z jaką pasją i determinacją grał wówczas zespół Ranieriego, trudno było nie odnieść wrażenia, że ten sukces był po prostu zasłużony. Wielu graczy, którzy w niebieskich koszulkach biegają po boiskach Premier League, poznało smak odrzucenia przez silniejsze kluby, musiało przez lata dochodzić do pozycji, w której są obecni, a ich droga do tego wiodła przez piłkarskie peryferia.

Tego doświadczenia nic nie może zastąpić - wciąż do udowodnienia wiele, a do stracenia nic. Przez całe rozgrywki kwestionowano ich szanse, twierdzono, że wreszcie dojdzie do głosu brak doświadczenia i silniejsze kadrowo zespoły będą to w stanie wykorzystać. Nic takiego nie miało miejsca.

W Premier League od czasu założenia ligi (1992 rok) nikomu nie udało się napisać podobnego scenariusza, a ostatni raz taką niespodziankę sprawił kibicom zespół Nottingham Forest, który jako beniaminek zdołał sięgnąć po tytuł pod wodzą legendarnego Briana Clougha. Miało to jednak miejsce w 1978 roku, kiedy finansowe dysproporcje w piłce nożnej nie były tak ogromne.

- Oglądałem przegraną Leicester City w Pucharze Anglii z ojcem i dziadkiem. Miałem osiem lat i strasznie płakałem przez całą drogę, gdy wracaliśmy do domu. To co się dzieje z moim klubem teraz nie da się porównać z niczym. Takie rzeczy nie zdarzają się drużynom takim jak Leicester - powiedział Gary Lineker.

Claudio Ranieri nie przetrwał na stanowisku kolejnego roku. Został zwolniony w kolejnym sezonie, po beznadziejnym początku sezonu, który mógł nawet zakończyć się spadkiem. 

"Mistrz Anglii i najlepszy menedżer ubiegłego roku. Zwolniony. To właśnie nowa piłka, Claudio. Nie przestawaj się uśmiechać. Nikt nie wymaże historii, którą napisałeś" - to wiadomość od Jose Mourinho, który skomentował zwolnienie menedżera Leicester.

"Zamiast wyrzucać Ranierego, w Leicester powinni postawić mu pomnik przed stadionem" - tak z kolei napisał Michael Ballack. 

"Leicester to zawsze była drużyna, która przypominała jojo. To nie zmieniło się wraz z mistrzostwem. Czego władze spodziewały się, gdy zatrudniały Ranierego? Gdyby przed ubiegłym sezonem ktoś powiedział, że Leicester zdobędzie mistrzostwo, a potem spadnie, fani nie mieliby nic przeciwko takiemu scenariuszowi" - mówił Jamie Carragher.  

Tragedia i nowy rozdział

Leicester stało się klubem uwielbianym, "drugą drużyną" większości kibiców. Z bardzo prostego powodu - ten klub urósł do rangi symbolu tego, że w sporcie wszystko jest możliwe. Typowa historia, w której ktoś, na kogo nikt nie stawia, bije mistrza.

W prasie z Półwyspu Apenińskiego pisano, że najwyraźniej ludziom z małego angielskiego miasteczka przewróciło się w głowie, jeśli wierzyli, że Ranieri dalej wygrywać będzie z Chelsea, Tottenhamem i Arsenalem oraz obu Manchesterami, a potem jeszcze w Lidze Mistrzów wyeliminuje Bayern albo Real Madryt.

Właśnie, miasteczka, które raczej nie przedstawiłoby się światu w inny sposób. Legenda angielskiej futbolu, Brian Clough, powiedział kiedyś, że w Leicester każda osoba, która będzie w stanie zrobić coś więcej niż wydziergać sweter, jest geniuszem.

W październiku 2018 roku doszło do katastrofy helikoptera z właścicielem klubu Vichai'em Srivaddhanaprabhą na pokładzie. Taj kupił Leicester City za 39 milionów funtów w 2010 roku, przejmując drużynę jeszcze w Championship. 

Obecnie kibice mogą patrzeć na swoją drużynę z optymizmem. Prowadzi ją Brendan Rodgers, a "Lisy"zajmują trzecie miejsce w lidze i są jednym z najjaśniejszych punktów tego sezonu, który niestety jest w stanie zawieszenia z powodu pandemii koronawirusa.

ps