Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Klaudia Hatała 14.09.2010

Krzysztof S.: niech Dubieniecki odda pieniądze!

„Wpłacałem mu pieniądze przekonany, że wyjdę na wolność”.

Krzysztof S., któremu Marcin Dubieniecki przygotowywał wnioski o ułaskawienie wysyłane do teścia - prezydenta Lecha Kaczyńskiego, chce odzyskać pieniądze od kancelarii adwokackiej Dubienieckich. „Wpłacałem mu pieniądze przekonany, że wyjdę na wolność” - mówi.

Krzysztof S. skazany na ponad 11 lat więzienia spotkał się z ówczesnym aplikantem adwokackim Marcinem Dubienieckim w 2008 r. w Zakładzie Karnym w Kwidzynie. Panowie umówili się, że Dubieniecki pomoże skazanemu wyjść na wolność pisząc wnioski o ułaskawienie kierowane do swojego teścia, czyli do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Za te usługi rodzina skazanego musiała słono płacić. W sumie ponad 26 tys. zł.

Kiedy pisma przygotowane przez kancelarię Dubienieckich i wysłane do Pałacu Prezydenckiego nie przyniosły pożądanego skutku, skazany zażądał zwrotu pieniędzy. "Dubieniecki wodził mnie za nos. Na początku zapewniał, że sprawa będzie załatwiona. Później w rozmowach ze mną stał się coraz bardziej nerwowy" - mówi Krzysztof S.

Rada Adwokacka oczekuje wyjaśnień

Okręgowa Rada Adwokacka w Gdańsku poprosiła kancelarię adwokacką Marka Dubienieckiego o wyjaśnienie jej udziału w staraniach o ułaskawienie skazanego Krzysztofa S. Dziekan Rady powiedział, że z wyjaśnień adwokata wynika, iż chodziło jedynie o sporządzenie wniosku. "Telefonicznie Marek Dubienecki poinformował mnie wstępnie, że rola jego kancelarii sprowadzała się jedynie do sporządzenia wniosku o ułaskawienie i analizy akt, a nie reprezentowania klienta w sprawie ułaskawienia" - powiedział Glanc.

Jak podkreślił, w takiej sytuacji nie można mówić o naruszeniu zasad etyki adwokackiej.
"To dość częsta sytuacja, że klient prosi tylko kancelarię o formalne napisanie wniosku o ułaskawienie, a potem już sam go podpisuje i na dalszym etapie procedury dotyczącej ułaskawienia nie ma już żadnego śladu udziału adwokata" - wyjaśnił dziekan gdańskiej ORA.

"Nie mam sobie nic do zarzucenia"

Rodzina skazanego próbowała interweniować w tej sprawie u Jarosława Kaczyńskiego. Bez skutku. A Marcin Dubieniecki nie ma sobie nic do zarzucenia. "Nie brałem pieniędzy za jakąkolwiek obietnicę ułaskawienia, ale za rzetelnie wykonaną pracę na rzecz klienta" - twierdził w poniedziałek w Radiu TOK FM. Marcin Dubieniecki powiedział, że o konflikcie interesów można by mówić, gdyby to on składał wniosek o ułaskawienie, tymczasem wystąpił z nim sam klient.

"Nie pamiętam, kiedy prowadziłem tę sprawę. Mam tyle spraw w kancelarii, że trudno mi powiedzieć, kiedy to było. Na przestrzeni ostatnich trzech-czterech lat złożyłem do Sądu Rejonowego w Kwidzynie może z 50 próśb o ułaskawienie" - powiedział Dubieniecki.

Innego zdania są specjaliści, adwokaci i znawcy prawa. "O czym ci panowie mówią? Oni nie powinni w ogóle zajmować się tą sprawą. Przecież Marcin Dubieniecki prywatnie był zięciem prezydenta Kaczyńskiego. To ewidentny konflikt interesów" - ocenia prof. Piotr Kruszyński, członek Naczelnej Rady Adwokackiej i specjalista prawa karnego.

kh