Logo Polskiego Radia
IAR / PAP
Paweł Michalak 26.02.2022

Dramat mieszkańców Kijowa trwa. "Jak lecą bomby, to wchodzimy do wanny i obkładamy się poduszkami"

- Jak lecą bomby, to wchodzimy do wanny, która może nas ochronić przed falą uderzeniową albo odłamkami. Nasi przyjaciele z Doniecka, którzy byli tam w gorącym okresie w 2014 roku, właśnie tak robili. Trzeba schować się w wannie i jeszcze obłożyć się poduszkami - opowiada mieszkanka atakowanego przez Rosjan Kijowa, Iryna Prokofiewa.

Podczas porannego ostrzału stolicy Ukrainy rosyjska rakieta manewrująca trafiła w ponad 20-piętrowy blok przy Prospekcie Łobanowskiego. - Tam, gdzie był pokój dziecięcy, została dziura - relacjonowała mediom mieszkanka 21. piętra trafionego budynku.
30-letnia Iryna, z którą rozmawiała PAP, mieszka w okolicy zniszczonego domu. To była kolejna, trudna noc w naszym życiu - mówi w rozmowie telefonicznej.

- Przez całą noc w naszej dzielnicy było bardzo głośno, było strasznie. Około godziny 3 rano atakowana była jednostka wojskowa przy stacji metra Berestejska. Widzieliśmy ogień, słyszeliśmy strzały, wszystko się trzęsło, dzwoniły szyby w oknach… ta noc była bardzo ciężka - powiedziała.

"Odczuwamy strach i złość"

Iryna z mężem nocuje we własnym mieszkaniu. Tłumaczy, że to dlatego, że w pobliżu nie ma porządnego schronu. - Śpimy z mężem, po kolei, w korytarzu przy łazience. To najbezpieczniejsze miejsce. Jak lecą bomby, to wchodzimy do wanny, która może nas ochronić przed falą uderzeniową albo odłamkami. Nasi przyjaciele z Doniecka, którzy byli tam w gorącym okresie w 2014 roku, właśnie tak robili. Trzeba schować się w wannie i jeszcze obłożyć się poduszkami - wskazała.

>>> ROSYJSKA INWAZJA NA UKRAINĘ - zobacz serwis specjalny <<<

Posłuchaj
01:02 11587422_1-ceg.mp3 198 Ukraińców zginęło od początku rosyjskiej napaści na ten kraj. W walkach miało też zginąć 3,5 tysiąca rosyjskich żołnierzy. Takie dane o ofiarach przekazała strona ukraińska. Strona rosyjska nie podaje na ten temat informacji. Relacja Wojciecha Cegielskiego (IAR) 

Rozmówczyni przyznaje, że jak każdy człowiek, na dźwięk eksplozji i strzałów odczuwa strach. - Z jednej strony odczuwamy strach, a z drugiej ogromną złość. Zdecydowaliśmy z mężem, że nie opuścimy miasta, choć mieliśmy możliwość wyjazdu. Zostaliśmy, bo trzeba pomagać wolontariuszom i - jak trzeba - także własnymi rękami. Jak będzie potrzeba, to nie wystraszymy się i partyzantki - oświadczyła.

"Będziemy się bili do ostatniego"

Pytana o stosunek do Rosjan, którzy atakują jej kraj, Iryna odpowiada, że każdy Rosjanin ponosi za to odpowiedzialność.

- Widzę nagrania z rosyjskimi jeńcami. Patrzę na tych rosyjskich żołnierzy i rozumiem, że oni mają po 20 lat. Oni się trzęsą, oni się boją. Nasi ich nie biją, tylko na nich krzyczą, pytają, po co tutaj przyszliście? Widzę to dziecko w mundurze i mi go szkoda. Oglądam inne nagrania i rozumiem, że są oni mięsem armatnim, wysłanym przez Rosję na pierwszą linię frontu - powiedziała.

Kobieta jest przekonana, że jej kraj w końcu wygra wojnę z o wiele silniejszym przeciwnikiem. - Ludzie są zmobilizowani, pomagają sobie wzajemnie, jednoczą się. Nasi przyjaciele w różnych punktach Kijowa robią koktajle Mołotowa. My z mężem też je robimy. Nie oddamy Ukrainy ruskim, będziemy się bili do ostatniego - zapewniła Iryna.

Walki o Kijów

Rosyjska armia próbuje zdobyć Kijów, jednak natrafiła na opór sił ukraińskich. W nocy i nad ranem walki toczyły się na ulicach miasta, a rannych miało zostać 35 osób. Mer Kijowa Witalij Kliczko twierdzi, że Rosjanie zostali przepędzeni. - Obecnie w Kijowie nie ma rosyjskich żołnierzy. Wróg próbuje wejść do miasta, ale jest neutralizowany - mówił Kliczko. Władze Kijowa wydłużyły godzinę policyjną, która teraz obowiązuje już od 17.00. Apelują do mieszkańców, by ci nie wychodzili z domów lub schronów.

Inwazja Rosji na Ukrainę - OGLĄDAJ

paw/