Logo Polskiego Radia
IAR
Katarzyna Karaś 26.03.2011

Wielka Brytania: ponad pół miliona ludzi protestowało na ulicach Londynu

Brytyjczycy manifestowali przeciwko programowi cięć w wydatkach publicznych wdrażanemu przez rząd Davida Camerona. W ciągu 3 lat pozbawią one etatów setki tysięcy pracowników sektora publicznego.
Wielka Brytania: ponad pół miliona ludzi protestowało na ulicach Londynufot. PAP/EPA/IAN LANGSDON

Marsz zwołany przez centralę związkową TUC (Trade Union Cogress) rozpoczął się w południe czasu polskiego nad Tamizą. Uczestnicy udali się następnie pod Parlament, a potem przeszli ulicami Whitehall, Plac Trafalgaru i Piccadilly Circus w stronę Hyde Parku, gdzie do wieczora trwać będzie wielki wiec. Część demonstrantów zapowiada, że zostanie tam na noc.

Londyńska policja zmobilizowała 4,5 tys. funkcjonariuszy do pilnowania porządku. Kłopoty pojawiły tam, gdzie do akcji włączyły się ugrupowania anarchistów, antykapitalistow i alterglobalistów.

Na Oxford Street, mimo że nie leżała ona na trasie głównego pochodu, doszło do ataków na oddziały banków HSBS, Lloyds i Santander, a także na bary McDonaldsa i domy towarowe Topshop i Dorothy Perkins. Demonstranci podpalali śmietniki i worki z odpadkami. Doszło do starć z policją, która próbowała ich otoczyć. W stronę policjantów poszybowały żarówki wypełnione amoniakiem i farbą.

W sąsiednim Soho demonstranci stłukli witrynę sklepu Ann Summers, a na Piccadilly - już na trasie przemarszu związkowców - posypały się szyby w luksusowym hotelu milionerów Ritz.

Tymczasem mniej agresywna, ale bardziej pomysłowa grupa UK Uncut dokonała okupacji słynnego domu towarowego Fortnum & Mason, zwracając uwagę na uchylanie się tej bogatej firmy od zapłacenia 40 milionów funtów podatku.

"Cięcia są potrzebne, ale nie takie gwałtowne"

Aktywistka z hrabstwa Derbyshire powiedziała BBC: Przyjechaliśmy głównie dlatego, że widzimy co czeka młodzież, to wysokie bezrobocie wśród młodych ludzi.

Spora część demonstrantów rozumie jednak potrzebę załatania deficytu w budżecie państwa, tyle, że postuluje inne podejście.

- Myślę, że alternatywa, to spowolnić cięcia. Musi do nich dojść, bez dwóch zdań, ale w dłuższym czasie, bo to wygląda jakby odcięto całą grupę ludzi, głównie mniej zamożnych - mówi jeden z protestantów.

Tych samych argumentów używa opozycja. Kanclerz w labourzystowskim gabinecie cieni, Ed Balls, który przyłączył się do marszu.

- Tak daleko idące i tak szybkie cięcia muszą zdestabilizować całe społeczności i zwiększyć bezrobocie. Ludzie się tego boją i sugerują dziś rządowi - przemyślcie to jeszcze raz - powiedział.

Podobnie minister bez teki w brytyjskim gabinecie koalicyjnym, Francis Maude powiedział, że rozumie motywy protestu.

- Mamy w kraju sześć milionów pracowników sektora publicznego, więc nie dziwi mnie, że tak wielu ludzi żywi obawy o swoje miejsca pracy. Ale odziedziczyliśmy największy deficyt budżetowy wśród państw rozwiniętych. Musimy pożyczać co czwartego funta, żeby nie zgasło światło i żeby mieć na wypłaty emerytur. Tak się dalej nie da - twierdzi.

Rząd powierzył obronę cięć ministrowi w gabinecie premiera, Francisowi Maude, który przyjął taktykę dżudo, ustępując przed ciosem, ale nie rezygnując z cięć.

- Ja to rozumiem. I bardzo bym chciał, żeby była alternatywa, bez tych bez wątpienia smutnych konsekwencji dla części pracowników publicznych - twierdzi.

IAR,bbc.co.uk,kk