Do eksplozji doszło po południu, około 17-tej czasu polskiego, na stacji "Oktiabrskaja" w centrum miasta.
Według świadków, z którymi rozmawiała korespondentka stacji Rossija 24, wybuch nastąpił na peronie w chwili gdy na stację wjeżdżał pociąg. "Zobaczyliśmy tylko błysk i wszystko zaczęło się trząść. Dookoła leżeli ludzie, bez rąk, bez nóg" - mówi jeden ze świadków.
Prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka, zwracając się, na specjalnie zwołanej naradzie rządowej, do szefów resortów, powiedział: "Rzucono nam poważne wyzwanie. Potrzebna jest adekwatna odpowiedź i trzeba znaleźć tę odpowiedź". Dodał: "Uprzedzałem was, że nie dadzą nam żyć spokojnie".
Łukaszenka polecił też wzmocnić środki bezpieczeństwa w Mińsku i zaapelował do Białorusinów o pomoc "w odnalezieniu sprawców wybuchu".
"Oktiabrskaja" to stacja gdzie krzyżują się dwie linie metra. Jedno z wyjść ze stacji znajduje się około 100 metrów od siedziby prezydenta Białorusi.
Opozycja białoruska obawia się, iż wybuch w Mińsku może być pretekstem dla władz tego kraju do zaostrzenia kursu.
Ekspert do spraw Białorusi Marek Bućko z Fundacji Wolność i Demokracja, w rozmowie z Polskim Radiem podkreśla, że eksplozja może być na rękę prezydentowi Łukaszence. Bućko dodaje, że niezależnie od przyczyn wybuchu, białoruskim władzom będzie teraz zależało, aby zrzucić winę na miejscową opozycję.
mch