Logo Polskiego Radia
IAR / PAP
Katarzyna Karaś 15.01.2012

Katastrofa Costy Concordii: uratowano parę nowożeńców

Mężczyzna i kobieta, pochodzący z Korei Południowej, są cali i zdrowi. Byli w podróży poślubnej.
Katastrofa Costy Concordii: uratowano parę nowożeńcówfot. PAP/EPA/GIGLIONEWS

Strażacy usłyszeli wołanie dochodzące ze statku i dzięki temu szybko dotarli do kabiny, w której znajdowali się rozbitkowie. Ocaleni to młode, świeżo po ślubie. Oboje mają po 29 lat i rejs na pokładzie luksusowego wycieczkowca po Morzu Śródziemnym miał być największą atrakcją ich miesiąca miodowego i podróży poślubnej.

Zobacz galerię: DZIEŃ NA ZDJĘCIACH>>>

Zostali przewiezieni karetką do szpitala. Oboje są w dość dobrej formie, uwzględniając fakt, że na ratunek czekali ponad dobę - podała Ansa. Nie wiadomo, czy na pokładzie statku są jeszcze inni ludzie. Ratownicy zamierzają kontynuować poszukiwania także w niedzielę.

Trwa akcja ratunkowa

"Costa Concordia" leży na lewej burcie na głębokości od 70 do 100 metrów. Część statku znajdującą się pod wodą nadal przeszukują nurkowie.

Po katastrofie luksusowego statku pasażerskiego, do której doszło w piątek wieczorem koło wyspy Giglio u wybrzeży włoskiej Toskanii, nadal poszukiwanych jest około 50 - 60 osób. Zginęło dwóch obywateli Francji oraz Peruwiańczyk - członek załogi jednostki.

Wiadomo, że na pokładzie "Costa Concordii" było 12 Polaków. Polski konsulat dotarł na razie do 11 z nich. Z dwunastki trzy osoby to członkowie załogi, pozostali - to pasażerowie-turyści. Trwa ustalanie losów jednej osoby.

Katastrofa Costa Concordii

"Costa Concordia" weszła na skały koło wyspy Giglio kilka godzin po wypłynięciu w rejs po Morzu Śródziemnym z portu Civitavecchia. Mocno się przychyliła, a następnie przewróciła i częściowo zatonęła.

Na pokładzie było 4229 pasażerów i członków załogi. Większość opuściła statek na łodziach i tratwach ratunkowych, ale niektórzy skakali do morza. Uratowani twierdzą, że po katastrofie na statku zapanował chaos jak na "Titanicu".

Kapitan aresztowany

Kapitan i pierwszy oficer "Costa Concordii" zostali aresztowani. Prokuratura zarzuca im nieumyślne spowodowanie śmierci pasażerów. 52-letni kapitan Francesco Schettino powiedział włoskiej telewizji, że nie zbaczał z kursu, a skał, na które wpadł, nie było na mapie.

Podobnie szef kompanii Costa Crociere, do której należy "Costa Concordia" utrzymuje, że jednostka trzymała się kursu Jednak jeden z dziennikarzy, który obserwował wydarzenia z wyspy Giglio twierdzi, że statek płynął za blisko brzegu.

Nadzorujący postępowanie prokurator z pobliskiego miasta Grosseto również wyraził przekonanie, że to niewłaściwy manewr kapitana doprowadził do tragedii. - Kapitan bardzo niezręcznie zbliżył się do wyspy Giglio. Statek uderzył o skałę, która wbiła się w lewy bok, wskutek czego przechylił się i nabrał mnóstwo wody w ciągu dwóch-trzech minut - powiedział prokurator Francesco Verusio.

Prowadzący dochodzenie badają także hipotezę, że kapitan obrał specjalnie kurs w kierunku pięknie oświetlonej wyspy, by pokazać ją uczestnikom rejsu i pozdrowić syreną mieszkańców. O tym, że taki zwyczaj panuje, przypomniał tamtejszy burmistrz.

Według armatora, kapitan natychmiast po uderzeniu w skały znalazł się na mostku i podejmował decyzje mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa pasażerom. Dał komendę do ewakuacji, ale szybkie nabieranie wody przez jednostkę oraz równie szybko postępujący przechył jednostki zakłócił ewakuację i opuszczanie tratw i szalup ratunkowych. Jednak pasażerowie mówią o zbyt wolnej, chaotycznej akcji ratowniczej.



IAR,PAP,kk