Logo Polskiego Radia
IAR / PAP
Tomasz Owsiński 28.06.2012

Afera fotoradarowa. Strażnicy usłyszeli zarzuty

11 białostockich strażników miejskich oskarżono o niedopełnienie obowiązków i poświadczenie nieprawdy w sprawie dotyczącej użycia fotoradaru.

Mandaty płacili nie ci, których wskazał fotoradar, ale ci, którzy chcieli przyjąć na siebie punkty karne.

Przypadki te miały miejsce w latach 2006-2008 roku. Według nieoficjalnych informacji ze źródeł w prokuraturze, mogło chodzić o to, że osoba, która rzeczywiście jechała samochodem, chciała uniknąć mandatu i punktów karnych, których miała już dużo. Dlatego jej mandat przyjmował ktoś inny, np. ktoś z bliskich.

Śledczy dopatrzyli się 18 przypadków, kiedy mimo bezsprzecznych dowodów mandaty i punkty karne otrzymywały inne osoby niż sprawcy wykroczeń - wyjaśnia rzecznik prokuratury okręgowej w Białymstoku Adam Kozub.

- W większości tych przekroczeń prędkości dopuszczali się mężczyźni. Oni figurowali na wykonanych przez fotoradary zdjęciach, natomiast karane były kobiety wskazywane przez sprawców wykroczeń. Były to żony, koleżanki czy też matki, które nie posiadały punktów karnych - dodał.

Prokurator dodaje, że w kilku przypadkach to sami strażnicy miejscy sugerowali sprawcom, że mogą wskazać do ukarania inną osobę. Nie miało to jednak związku z handlem punktami karnymi – wyjaśnia.

- Strażnicy stwierdzali, że muszą kogoś ukarać, a dla nich to obojętne kogo ukarzą, najważniejsze żeby osoba poniosła odpowiedzialność mandatową - powiedział.

Oskarżeni strażnicy nie przyznają się do winy. Nieprawidłowości przy wystawianiu mandatów tłumaczyli między innymi słabym przeszkoleniem i przemęczeniem. Grozi im do 10 lat więzienia.

Zobacz galerię dzień na zdjęciach >>>

to