Logo Polskiego Radia
IAR / PAP
Agnieszka Jaremczak 02.12.2013

Będzie debata ws. odwołania ukraińskiego rządu

Odejście rządu premiera Mykoły Azarowa to jeden z głównych postulatów opozycji. Nieoczekiwanie przewodniczący Rady Najwyższej Wołodymyr Rybak zapowiedział, że we wtorek zajmą się nim posłowie.

Przewodniczący klubów parlamentarnych, którzy rano się spotkali mieli ustalić plan na rozpoczynający się tydzień. Na posiedzenie przyszli deputowani opozycji, którzy w zdecydowany sposób przedstawili swoje żądania, które sprowadzają się do dwóch punktów - dymisji rządu i wstrzymania represji politycznych, czyli uwolnienia Julii Tymoszenko i zatrzymanych działaczy.

Sytuacja na Majdanie - czytaj relację na żywo >>>

Przewodniczący Rady Najwyższej zgodził się na to, aby we wtorek rozpatrzyć dymisję rządu. Wniosek opozycji nie ma szans. Ma za mało głosów, by taka decyzja została zatwierdzona.

Rybak zaapelował przy tym, aby oponenci władz na ulicach nie blokowali prac rządu i prezydenta, ponieważ "nie sprzyja to dialogowi".
Tymczasem kijowskie sądy uniewinniają aktywistów, którzy zostali zatrzymani w sobotę rano w czasie milicyjnej pacyfikacji. Materiały spraw są zwracane milicji, jako napisane niezgodnie z prawem. Funkcjonariusze oskarżali młodych ludzi o chuligaństwo.

Protesty na Ukrainie - zobacz serwis specjalny >>>

Przewodniczący parlamentu mówił, że trzeba ukarać winnych za użycie siły wobec demonstrantów. - Potępiamy pobicie ludzie na Majdanie. Wszyscy, którzy to zrobili, powinni zostać ukarani - zaznaczył.

Opozycja twierdzi, że zamieszki, do których doszło w niedzielę były prowokowane przez dresiarzy, opłacanych przez władzę. Według MSW w starciach ucierpiało 130 milicjantów. Kijowscy lekarze podają, że z prośbą o pomoc medyczną zwróciło się do nich 150 osób.

Opozycja, oprócz dymisji rządu domaga się podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. - Wczoraj na Majdanie Niepodległości było 800 tysięcy ludzi - oświadczył były szef ukraińskiego MSW Jurij Łucenko, który jest członkiem sztabu kierującego protestami.

Ukraińskie władze nie podają liczby protestujących.

Prounijne demonstracje w Kijowie i innych miastach Ukrainy trwają od kilkunastu dni. Ukraińcy wyszli na ulicę na znak protestu przeciwko decyzji rządu o wstrzymaniu przygotowań do podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE. Protestanci liczyli, że uda im się przekonać władze do zmiany zdania.

Tak się nie stało. Choć prezydent Wiktor Janukowycz deklarował w Wilnie, że nie rezygnuje całkowicie ze zbliżenia ze Wspólnotą. Ukraiński prezydent powtórzył na wileńskim szczycie partnerstwa wschodniego to, co mówił u siebie w kraju - że planuje podpisanie umowy w przyszłości, ale najpierw oczekuje od Unii finansowego i gospodarczego wsparcia.

Jednak unijni dyplomaci i urzędnicy nie wierzą w te zapewnienia. Uważają, że podpisanie umowy stowarzyszeniowej będzie możliwe dopiero po zmianie władzy na Ukrainie. Z tego też powodu Unia nie chciała wyznaczyć kolejnego konkretnego terminu podpisania dokumentu, o co z kolei zabiegał  Janukowycz, by mieć kartę przetargową w rozmowach z Rosjanami. - Mamy status quo, ukraiński prezydent nie chce iść dalej w procesie integrowania z Unią Europejską. Ale droga, którą wybrał, prowadzi donikąd - skomentowała Dalia Grybauskaite, prezydent Litwy, kierującej pracami Wspólnoty.

IAR/PAP/asop