Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Paweł Słójkowski 18.10.2018

Sonny Liston - reprezentant przegranych, postrach ringu i niechciany mistrz

Przeszedł drogę przez piekło, by później zabierać do niego swoich ringowych rywali. Mroczna legenda towarzyszyła Sonny'emu Listonowi przez całą karierę, aż do tajemniczej śmierci. Czy pierwszy z wielkich rywali Muhammada Alego zasłużył na ponurą sławę?

Możemy zacząć od zdjęcia, jednego z najbardziej ikonicznych w całej historii sportu. 25 maja 1965 roku Neil Leifer, jak przystało na świetnego fotografa, był we właściwym czasie i we właściwym miejscu. Uchwycił ekspresyjną radość Muhammada Alego, który w pierwszej rundzie rewanżowego pojedynku z Sonnym Listonem posłał rywala na deski i wzywał go do do tego, by wstał i kontynuował walkę.

Liston co prawda podniósł się, ale nie był w stanie bronić się przed naporem najlepszego boksera w historii. Sędzia przerwał pojedynek, Ali obronił pas po raz pierwszy. Miał wówczas 23 lata, wszystkie największe walki i pisanie swojej ringowej i pozaringowej legendy były jeszcze przed nim. To jego wszyscy widzą na fotografii. I w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego - to przecież zwycięzcy przyciągają większą uwagę, pokonani są jedynie tłem. Historia Listona nie zawiera się jednak w tym zdjęciu, na którym widać bezradność wobec geniuszu.

Do czasu starć z Alim "Big Bear" przegrał zaledwie raz, budził wśród swoich rywali nie tyle szacunek, co wręcz paniczny strach. I nie było to bezpodstawne - w historii boksu tylko kilku ludzi mogło poszczycić się tak niszczącym uderzeniem. Kiedy zła sława się rozeszła, Liston miał problemy ze znalezieniem sparingpartnerów. Do ringu z nim wchodzili tylko ci najbardziej potrzebujący pieniędzy.

Wielu ekspertów twierdziło, że Liston był wybrykiem natury. Lepiej określić go słowem "ewenement". Przy niecałych 185 centymetrach wzrostu jego zasięg ramion wynosił aż 213 centymetrów - tyle samo, co w przypadku Lennoxa Lewisa, który był 10 centymetrów wyższy. W swoich najlepszych walkach ważył 95-96 kilogramów, co jak na wagę ciężką nie jest imponujące. Miał monstrualnie wielkie pięści, które, w zestawieniu z morderczą siłą, potrafiły wyrzucać przeciwników z ringu. Dosłownie.

Nikt nie wie, kiedy Sonny Liston się urodził, nikt nie wie też, kiedy dokładnie zmarł. Przyszedł na świat jako Charles L. Liston, był synem biednego farmera z Arkansas, jego 25. dzieckiem. Sand Slough to miejsce, któremu w Wikipedii jest poświęcone jedno zdanie - "mała społeczność w St. Francis County, które jest znana z tego, że urodził się tam bokserski mistrz świata wagi ciężkiej, Sonny Liston".

Bandyta w żółtej koszulce

Trudne dzieciństwo? Nie, to za mało powiedziane. Tu nawet znalezienie odpowiedniego określenia nie jest łatwym zadaniem. Rodzice mieli inne zmartwienia niż zatroszczenie się o akt urodzenia kolejnego dziecka, stąd teorie, że Liston miał tak naprawdę kilka lat więcej. Oficjalnie nie udało się tego nigdy potwierdzić ani zaprzeczyć, ale za rok, w którym przyszedł na świat, przyjmuje się 1932. Moment, w którym amerykańska gospodarka była w gruzach, a kolejne dziecko w biednej rodzinie było ostatnią rzeczą, której potrzebowała.

Jego ojciec wyznawał prostą zasadę, według której kiedy dziecko było w stanie usiedzieć przy stole, mogło pracować. Kilkuletni Charles tyrał w polu, a za każdą niesubordynację (lub bez niej) był chłostany. Blizny pozostały na jego ciele aż do śmierci.

- Od swojego ojca dostałem w życiu tylko jedno: przemoc - powiedział bokser w jednym z wywiadów. Był kolejną parą rąk do pracy. Jego sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy z farmy uciekła matka, która została pracownicą fabryki w niedalekim Saint Louis. Według jednej z historii, kiedy w gospodarstwie zdechł muł, młody chłopak, który pokazywał niezwykłą siłe, musiał ciągnąć pług.

W końcu udało mu się uciec z miejsca, w którym nie czekało go nic poza przemocą i pracą. Wyruszył do Saint Louis, żeby odnaleźć matkę. Udało się, jednak miasto było dalekie od wyobrażeń młodego chłopaka. Mówiąc krótko - bez żadnych kwalifikacji (nigdy nie chodził do szkoły, nie umiał nawet się podpisać), z parą sprawnych rąk do pracy i niezwykłą siłą jego szanse na to, by diametralnie odmienić swój los, były praktycznie zerowe. A przynajmniej jeśli mówimy o "normalnej pracy".

Chwytał się dorywczych zajęć, za które dostawał grosze. Przyznał, że "w dobre dni jadał. A jedzenie to nałóg, którego trudno się wyzbyć".

Muskularnym chłopakiem zainteresowała się bada opryszków, która postanowiła wykorzystać jego umiejętności. Napady i rabunki były drogą, w której następną stacją musiało być więzienie. W kilku relacjach poszkodowanych pojawiał się opis "bandyty w żółtej koszulce". Policja złapała go bez większych problemów - żółta koszulka była jedną z niewielu rzeczy, które miał. Charles Liston trafił do zakładu w 1950 roku. I było to wydarzenie, które prawdopodobnie uratowało mu życie. 

Człowiek mafii

Za kratami znaleźli się ludzie, którzy zauważyli w nim potencjał, ale nie była to analogiczna sytuacja do tej, która miała miejsce po przyjeździe do Saint Louis. Zaczęło się od konfliktów z więźniami i poszukiwań nadziei w wierze. W końcu trafił do programu sportowego dla osadzonych, miał dach nad głową, trzy posiłki dziennie, zaczął trenować boks i dorobił się ksywki "Sonny" - w ten sposób zwracał się do niego jeden ze współwięźniów. Podczas odbywania kary stoczył dziesiątki walki, niszcząc praktycznie wszystkich rywali, w tym tych, którzy odznaczali się wyjątkową brutalnością. W miejscu, które zostało określone jako "47 najbardziej krwawych akrów w Ameryce", Liston stał się kimś, kogo bali się wszyscy.

To, że jego los się odmienił, zawdzięczał więziennemu kapelanowi, Aloisowi Stephensowi. Ten doceniał zarówno charakter Listona, jak i jego umiejętności bokserskie. Rozwijały się one w imponującym tempie. Kiedy Stephensowi udało się namówić zawodowego boksera do tego, by ten zmierzył się z jego podopiecznym w więzieniu, przeciwnik Sonny'ego po czwartej rundzie (choć w niektórych relacjach pojawia się też druga) odmówił kontynuowania walki, bojąc się, że nie wyjdzie z ringu żywy.

Już wtedy obiecującego zawodnika obserwowali ci, którzy mieli wyprowadzić go na szerokie wody zawodowego boksu - trener Tony Anderson i promotor Frank Mitchell.

Źródło; YouTube/Gaur1983

W 1952 roku Liston został zwolniony z więzienia warunkowo - z pięciu lat odsiedział zaledwie niecałe 2,5. Z dala od kłopotów miał go trzymać ojciec Stephens. To jednak było skazane na porażkę. Nowy promotor pięściarza miał dość szemrane układy z gangsterem Johnem Vitale, który wykładał pieniądze na to, by kariera zawodnika mogła się rozwijać. Nie było to oczywiście bezinteresowne. Pojawia się wiele informacji dotyczących tego, że Vitale chciał, by Liston pracował dla niego i ściągał długi.

Nietrudno wyobrazić sobie, w jaki sposób ludzie mogli reagować na to, kiedy pod ich drzwiami pojawiał się owiany złą sławą mężczyzna. Nawet teraz, patrząc na archiwalne zdjęcia, beznamiętna twarz Listona i lodowate oczy mogą budzić niepokój.

To miało spowodować konsekwencje - policja cały czas miała na niego oko. Nie można zapominać, gdzie i kiedy to wszystko się działo. Missouri w latach pięćdziesiątych było dla kolorowych koszmarem. A Liston nie był pokornym człowiekiem, który bał się własnego cienia. Jasne było, że nie mógł liczyć na taryfę ulgową, ale w końcu większość życia spędził na przebijaniu murów, które przed nim stawały.

- Był najbardziej nieprzyjemnym bokserem, jaki kiedykolwiek żył. Nikt nie był w ringu straszniejszy. Nawet ja - powiedział o nim Mike Tyson, który przez wielu był porównywany właśnie do tego pięściarza.

Starcia w ringu i poza nim

Kariera rozwijała się błyskawicznie, amatorskie walki trwały zaledwie kilka miesięcy, potem nadszedł czas na zawodowstwo. Pierwsze starcie skończyło się po trzydziestu  sekundach, kolejni przeciwnicy byli miażdżeni. Aż do siódmej walki, w której Sonny zmierzył się z Martym Marshallem. Przegrał na punkty w dość niekonwencjonalnych okolicznościach.

Marshall po jednym z ciosów padł na ring, ale zdołał się podnieść. Według jednej z wersji, zamiast walczyć, zaczął jednak... szczekać na przeciwnika. Liston przyznał, że nie była to prawda, a ten niezbyt znany bokser w pewnym momencie wydarł się na niego, co było co najmniej zaskakujące. A przynajmniej zaskakujące na tyle, że Sonny zdekoncentrował się, na moment spuszczając gardę. Marshall wyprowadził cios, który złamał szczękę niepokonanego zawodnika, całą walkę wygrał później na punkty. Do rewanżu doszło 8 miesięcy później, a Liston nie popełnił już żadnego błędu, fundując przeciwnikowi bolesne lanie.

“Liston pojawił się z głębi klubu i powoli szedł w naszą stronę. Miał na sobie ciemnoniebieski dres, ruszał się z ospałą przyjemnością kogoś, kto smakuje każdy swój krok. Najpierw pięta, potem palce. Nie mógłby mieć z tego większej przyjemności, nawet gdyby szedł boso przez pole. Jego pomocnicy rozeszli się przed nim. Był Obecnością. Ludzie spodziewali się zobaczyć dwa kawałki pękniętego szkła, coś pomiędzy gadem a śpiącym jaszczurem. W rzeczywistości były jednak ciemne, pełne i elokwentne. Nie miało się wrażenia, że patrzysz na kogoś atrakcyjnego, bardziej na dzieło sztuki" - opisywał swoje wrażenie z chwili, gdy zobaczył go po raz pierwszy wybitny amerykański pisarz Norman Mailer.

I choć bokserska kariera się rozwijała, to w życiu Listona pojawiły się poważne kłopoty. Policja próbowała nie tylko złapać go na gorącym uczynku, ale też przede wszystkim uprzykrzać mu życie jak to tylko możliwe. Był zatrzymywany przy każdej możliwej okazji, a często też bez takowej. Do tego dochodziły rasistowskie obelgi, które nie były niczym niezwykłym. Doszło do kilku ulicznych starć. W jednym z nich pięściarz złamał nogę funkcjonariuszowi i zabrał mu broń. Wrócił do więzienia, tracąc długie miesiące kariery.

Niechciany mistrz

Po wyjściu przeniósł się do Filadelfii, jego promotorem został Frank Carbo, wówczas jeden z najbardziej wpływowych ludzi w boksie, ale mający także powiązania z mafijną rodziną Lucchese, dla której wykonywał brudną robotę. Było to zwiastunem wielkich walk, ale dwanaście procent każdego kontratktu szło na konto Carbo i jego współpracowników. W tamtych latach nic w boksie nie działo się bez udziału ludzi, którzy zajmowali się nielegalną działalnością.

Liston rozbijał w ringu kolejnych rywali z czołówki rankingów. Nie wszyscy chcieli z nim jednak walczyć - w 1963 roku Ingemar Johansson odmówił pojedynku, mimo że oferowano mu 2 miliony dolarów. Jego menedżer przyznał, że gdyby zobaczyli Sonny'ego na tej samej ulicy, przeszliby na jej drugą stronę.

Szansa walki o tytuł musiała jednak zostać wyszarpana. Sonny Liston był ignorowany, komisje bokserskie nie widziały w nim kandydata do tego, by stanąć do gry o tytuł. Nie mógł pozbyć się etykiety zbira, a mroczna sława człowieka związanego z mafią sprawiała, że dla wielu sama jego obecność w świecie zawodowego boksu była obrazą.

Floyd Patterson, który był znacznie bardziej szanowany, angażował się w społeczną i charytatywną działalność, uznawano go za prawdziwego dżentelmena ringu. Chciał jednak pokazać, że nie przestraszy się kogoś, przed kim przestrzegają go praktycznie wszyscy - może za wyjątkiem prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy'ego, który podczas spotkania z pięściarzem w Białym Domu miał namawiać go do tego, żeby pokazał Listonowi jego miejsce w szeregu. 25 września 1962 roku okazało się, że powinien posłuchać ostrzeżeń - z pasem pożegnał się już w pierwszej rundzie po ciężkim nokaucie.

Najbardziej prestiżowy pas trafił do niepowołanych rąk - Ameryka nie była gotowa na takiego mistrza, człowieka, który doszedł na szczyt z absolutnych nizin, przeszedł przez prawdziwe piekło, które cały czas w nim tkwiło, a jedynym ujściem dla złości był ring. To jeden z powodów, dla których był wyjątkowy - mieszanka niesamowitej, brutalnej siły, warunków fizycznych, a przy tym determinacji i bezwzględności była niepowtarzalna.

Ameryka widziała w starciu Patterson - Liston pojedynek dobra ze złem, w którym triumfowała ta druga siła. Kiedy nowy mistrz wrócił do Filadelfii, nie witał go nikt oprócz dziennikarzy i policjantów. To mógł być moment, w którym zdał sobie sprawę, że już zawsze będzie antybohaterem, a bez względu na to, co zrobi, jego mroczna przeszłość zawsze będzie na nim ciążyć. Na pewno nie pomagały mu też media, które przedstawiały go w złym świetle.

W reakcji na to małomówny Liston jeszcze bardziej zamknął się w sobie, na pytania dziennikarzy odpowiadał półsłówkami, co tylko nakręcało błędne koło. Pięściarz porównywał boks do westernu, w którym źli mierzą się z dobrymi. I doskonale wiedział, do której grupy należy.

Patterson chciał rewanżu i oczywiście go dostał. Problem w tym, że w ringu znów był tylko obiektem, na którym Liston pokazał swoje mordercze ciosy. Jeśli ktoś jeszcze nie chciał zaakceptować takiego mistrza, to teraz musiał się z tym pogodzić.

Panowanie postrachu wagi ciężkiej miało jednak nie trwać długo - na horyzoncie pojawił się ktoś, kto miał zmienić historię nie tylko boksu.

Wstrząśnięcie światem i cios widmo

Nie trzeba tłumaczyć, o kim mowa. Cassius Clay, później Muhammad Ali, dopiero wchodził do wielkiego boksu. I robił to w sposób niepowtarzalny. Elokwentny, głośny i niesamowicie pewny siebie 22-latek dawał prawdziwy show na miesiące przed tym starciem. 

Chłopak z dobrego domu, który zaczął trenować boks po tym, jak skradziono mu rower, kontra przerażający, niepiśmienny osiłek, niepewny dnia i roku swojego urodzenia - zestawienie tych dwóch skrajności było uderzające. Otoczka, która towarzyszyła walce, miała zmienić boks. Ali obrażał mistrza, nieustannie go prowokował, wymyślał coraz to nowe fortele na to, by wyprowadzić go z równowagi - jak na przykład wynajęcie autobusu, na którym widniał wielki napis, że Liston padnie w ósmej rundzie.

Innym razem zaatakował Listona, kiedy ten grał w kości w jednym z klubów w Las Vegas. W końcu doczekał się reakcji - mistrz wyciągnął broń i oddał kilka strzałów. Na nagraniu można zobaczyć, że kiedy Ali ratował się ucieczką, był szybki jak nigdy. Okazało się, że pistolet był naładowany ślepymi nabojami.

Źródło: YouTube/Boxing Hall of Fame Las Vegas

Ta walka to temat na osobną historię. Według jednych Ali był przerażony, a głośne zachowanie miało ukryć ten fakt. Inni twierdzą, że wszystko było tylko grą. "Liston nie bał się człowieka, mógł przestraszyć się tylko czubka. Po tym wszystkim, co zobaczył, nie mógł wiedzieć, co zrobię w ringu" - mówił później legendarny bokser.

Pretendent, w którego nie wierzyli bukmacherzy, pokazał wszystko to, co miało złożyć się na status największego boksera historii. Był niesamowicie szybki, czuł dystans, uderzał piekielnie mocno i zaskakująco. Liston nie miał nic do powiedzenia. Nawet w piątej rundzie, która zapisała się w historii boksu w haniebny sposób. Mistrz miał poprosić o to, by nasmarować jego rękawice drażniącym środkiem, użytym wcześniej do zatamowania krwawienia z jego ran. Kilkoma ciosami zdołał on "zaaplikować go" rywalowi. Clay praktycznie nie widział, chciał przerwania walki. Ostatecznie jednak wyszedł na piątą rundę i nie pozwolił Listonowi na wiele. Uratował się bez problemu, obnażając bezradność faworyta.

Liston nie wstał z miejsca, kiedy przyszło do wyjścia na siódmą rundę. Piekielnie zmęczony, rozbity, narzekający też na kontuzje barku, poddał się przy akompaniamencie gwizdów. Clay krzyczał o tym, że wstrząsnął światem. I rzeczywiście tak było.

Musiało dojść do rewanżu. Liston trenował bez ustanku, wiedział, jakie popełnił błędy, wiedział, że nie podszedł do pierwszego starcia w sposób, w który powinien. Kontrowersji nie brakowało, mało kto chciał zgodzić się na to, by gościć tych dwóch pięściarzy. Rzekome powiązania Listona z mafią i dołączenie Claya (który został już Muhamaddem Alim) do ekstremistycznego Narodu Islamu zwiastowało kłopoty. Ale tego, co wydarzyło się 25 maja 1965 roku, nie przewidział nikt.

Już w pierwszej rundzie Sonny Liston, który nigdy w karierze nie został znokautowany, padł na deski. Według wielu po ciosie, który nie miał prawa dokonać takiego spustoszenia. Po ponad pięćdziesięciu latach od tego wydarzenia fani boksu w USA są podzieleni co do tego, czy walka była ustawiona, czy też zadecydował geniusz największego boksera w dziejach.

Ostatnia tajemnica

Sonny Liston nigdy nie dostał trzeciej szansy na walkę z Muhammadem Alim. Po głośnej porażce wyjechał do Europy, gdzie walczył na galach w Szwecji. Zanotował imponującą serię 14 zwycięstw z rzędu, wrócił do Stanów, zatrzymał się dopiero na Leotisie Martinie. W pojedynku, który miał okazać się jego ostatnim, zmierzył się z Chuckiem Wepnerem. Wysłał rywala do szpitala, a tam lekarze musieli założyć mu 72 szwy, poskładać złamany nos i pękniętą kość jarzmową. Był rok 1970, być może Liston jeszcze wierzył w to, że czeka go szansa na walkę z wielkim rywalem. Tego nie dowiemy się nigdy.

Po Nowym Roku, 5 stycznia 1971, żona Listona wróciła do domu ze świątecznych odwiedzin u krewnych. Znalazła ciało swojego męża. W pokoju leżały igły i torebki z heroiną. O tym, że cierpiący na brak pieniędzy pięściarz miał problemy z nałogiem, mówiono już od dawna. Tak jak o tym, że cały czas zajmował się dorabianiem dla gangsterów. Data śmierci, podobnie jak urodzenia, pozostała nieznana.

Teorii na temat jego śmierci było wiele. Samobójstwo przez przedawkowanie? Wątpliwe, biorąc pod uwagę to, że Liston śmiertelnie bał się igieł. Morderstwo na zlecenie mafii? Pojawiały się i takie głosy. Zemsta wrogów czy wierzycieli, których niewątpliwie posiadał? Tego nie dowiemy się nigdy. Za oficjalną przyczynę zgonu uznano zawał serca.

Bez względu na kontrowersje, które wywoływał, nie da się podważyć faktu, że był wielkim pięściarzem, jedną z bokserskich legend, którą często niesłusznie ocenia się przez pryzmat porażek, których doznał z rąk Muhamedda Aliego, problemów z prawem i wielu tajemnic dotyczącymi kontaktów ze światem przestępczym.

Był człowiekiem, który nie pogodził się z tym, co dostawał już od momentu narodzin. Choć budził przerażenie u rywali, niechęć kibiców i władz, nie pasował wielu ludziom związanym z boksem, to jednak reprezentował tych, którzy byli skazani na porażkę, ale zdecydowali się rozegrać wszystko inaczej.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl