Logo Polskiego Radia
IAR / PAP
Dariusz Adamski 09.03.2022

Taras z Ukrainy: szokiem była wojna, ale też solidarność Polaków, za którą wam dziękuję

Wybuch wojny był szokiem, przez trzy dni byliśmy jak sparaliżowani. Drugi szok to solidarność Polaków, za którą bardzo wam dziękuję. Nigdy tego nie zapomnimy, jesteśmy jak jeden naród - mówi Taras, który z Ukrainy uciekł kilka dni przed rozpoczęciem inwazji.

- U mnie było inaczej niż u większości. Przyjechałem do Polski kilka dni przed wojną, bo miałem tutaj do załatwienia kilka spraw. Wziąłem ze sobą żonę i dzieci, które mają teraz osiem i sześć lat, i chcą uczyć się polskiego. Wojna zastała nas tutaj - mówi Taras, który sam polski zna bardzo dobrze, bo przez dwa lata studiował ten język.

Obecnie, wraz z rodziną mieszka w jednym z krakowskich hoteli. Jak przyznaje, wiadomość o wybuchu wojny była wstrząsem dla nich wszystkich. - Doznaliśmy szoku. Przez trzy dni byliśmy jak sparaliżowani. Nic nie mogłam robić, nie mogłem myśleć ani spać. I chyba większość tutaj tak miała - przyznaje.

"Chciałem wracać do Ukrainy"

W hotelu, który przyjął Tarasa i jego rodzinę, mieszka bowiem ponad 150 uchodźców. - Kiedy to się zaczęło, od razu chciałem wracać do Ukrainy. Żona mnie nie puszczała, ale ja źle się czułem; czułem, że muszę być tam, a nie tu. Ale potem, kiedy przyjechało tutaj tyle osób, okazało się, że codziennie jestem potrzebny - wyjaśnia mężczyzna.

Choć w hotelu działa świetnie zorganizowana grupa wolontariuszy, to jednak znający oba języki Taras stanowi nieocenioną pomoc przy wszelkich sprawach, m.in. medycznych. - Budzą mnie w nocy, rano, potrzebują przez cały czas. Swoich dzieci nie widuję i jest to męczące fizycznie, ale jestem szczęśliwy, że jestem przydatny dla innych. Dlatego czuję się dobrze - zapewnia.

Ciągłe telefony

Teraz jego codzienność to ciągłe telefony, wizyty lekarskie, dziesiątki spraw do załatwienia. - Jedna kobieta w ciągu tygodnia urodzi dziecko, a lekarz mówi, że to może stać się w każdym momencie, więc nawet w nocy trzymam koło siebie telefon. Inne dziecko miało gorączkę, wymiotowało, przychodzili lekarze; kolejne trzeba było wieźć do dentysty. Komuś innemu trzeba było załatwić starter, żeby internet działał - wylicza mężczyzna.

W potrzebie znalazło się też jedno z jego własnych dzieci, które choruje na cukrzycę. - Zapas insuliny mieliśmy na tydzień, maksymalnie dwa, bo planowaliśmy wrócić do domu. Jak tylko powiedziałem, że mamy z tym problem, za dwa dni dostaliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy. Byliśmy w szoku - przyznaje.

Mężczyzna nie ma jednak czasu, aby zastanawiać się nad swoimi sprawami, bo przejście przez hotelowy korytarz jest praktycznie niemożliwe, bez ciągłego zatrzymywania się na rozmowę, krótszą lub dłuższą, o sprawach i problemach mniej lub bardziej poważnych.

Rzeka uchodźców

A tych jest sporo, bo przebywają tutaj głównie kobiety z dziećmi, a często i z kilkoma maluchami. Jedna z dziewczynek właśnie kończy trzy lata. Na razie śpi, a czuwa nad nią młoda mama, która pod opieką ma jeszcze jej dwie dziewczynki.

Przed wojną kobieta zajmowała się tworzeniem i sprzedażą figur z czekolady kraftowej. Uciekła, ale w ojczyźnie wciąż jest jej mąż; jako ojciec wielodzietnej rodziny mógł wyjechać z kraju, ale zdecydował się zostać, podobnie jak rodzice i siostra młodej mamy. Ona sama ma nadzieję, że starsze dzieci na razie będą uczyć się zdalnie z ukraińskimi nauczycielami, a później wszystkie razem wrócą do kraju.

W tym hotelu historii takich jak ta jest wiele, bo każdy zostawił w Ukrainie kogoś bliskiego. Rodzina Tarasa, czyli rodzice i dwie siostry, również nie zdecydowała się uciekać. - Tata i mama są emerytami. Codziennie do nich dzwonię, ale mieszkają na wsi i moja mama mówi: komu ja zostawię kozy, kury, psa, koty? Nie mogę wyjechać i będę tutaj do końca - tłumaczy mężczyzna.

Z kolei dwie jego siostry zdecydowały się zostać, aby wspierać mężów, którzy działają w obronie terytorialnej, więc w dzień i w nocy pełnią wartę. - One gotują dla nich ciepłe posiłki, robią kanapki, kawę i herbatę. Powiedziały, że są tam bardzo potrzebne i nie wiedzą, co będzie dalej - przyznaje Taras.

Kolejki w drugą stronę będą jeszcze dłuższe

- Dlatego jak tylko to się skończy, to do Ukrainy będą kolejki większe niż teraz, tylko w drugą stronę - mówi mężczyzna. - Nie dlatego, że w Polsce jest źle, bo jest super; wszystko jest załatwione, mamy chyba nawet więcej niż potrzebujemy. Polacy dla dzieci dali wszystko - zabawki, odzież. Jest wszystko, czego człowiek potrzebuje, by być szczęśliwym. Ale my chcemy wrócić do siebie, do domu - przyznaje.

Taras dziękuje za wsparcie, jakie udzielone zostało jego rodakom. - Drugi szok, jaki przeżyłem, to solidarność Polaków. Wrzuciliśmy na Facebooka informację, że przyjadą tutaj uchodźcy z Ukrainy. Godzinę później mieliśmy już zapełniony cały pokój przeznaczony na rzeczy, a do wieczora - całe piętro. Byłem w takim szoku, że nie mam słów - zapewnia mężczyzna.

- Za to Polakom bardzo dziękuję, w imieniu nas wszystkich. Nigdy w życiu tego nie zapomnimy. Ukraińcy i Polacy są jak jeden naród, i to jest bardzo silne - podsumowuje.


PAP/dad