Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Bartosz Chmielewski 13.12.2010

Za co kochamy Stinga

Krytycy o ostatnich dokonaniach Brytyjczyka nie piszą inaczej jak o nudzie w ładnym opakowaniu. Tymczasem fanom - zwłaszcza w Polsce - zdaje się to nie przeszkadzać.
Sting jako Ace Face w filmie KwadrofoniaSting jako Ace Face w filmie "Kwadrofonia"fot. PAP

Jeśli chodzi o uwielbienie Polaków do zagranicznych gwiazd z pogranicza rocka i popu, z Gordonem Sumnerem w szranki mógłby stanąć chyba tylko sam Bono. Choć już od dekady Żądło nie ukłuł żadnym znaczącym przebojem, jego kaliber w kraju Chopina nie zmniejsza się. Co więcej, kupujemy jego płyty niczym przysłowiowe ciepłe bułeczki.

Ostatni album Stinga, "Symphonicities", w tak chudych dla rynku muzycznego czasach, nad Wisłą pokrył się podwójną platyną. Z kolei poprzedni krążek z tradycyjnymi pieśniami angielskimi pokochaliśmy bardziej niż sami Brytyjczycy. Czy to przez zeszłoroczną "zimę stulecia", czy ze względu na zamiłowanie do kolęd, w każdym razie album "If on a Winters Night" rozszedł się u nas lepiej niż gdziekolwiek w Europie. Skąd ta trwająca już tyle lat fascynacja Stingiem?

Śmiem twierdzić, że 8 na 10 melomanów w pierwszej kolejności wyjaśni to tym "czymś" związanym z grupą The Police. Założone w 1976 roku w Londynie trio, nie tylko ze względu na skład, ale też moc swoich piosenek, było dla wczesnych lat 80. tym, czym Nirvana dla kolejnej dekady. Sting, Andy Summers i Stewart Coppland, na każdej ze swoich pięciu płyt odpalali utwory masowego rażenia o niekończącym się czasie radioaktywności. Dobitnym potwierdzeniem znaczenia The Police była reakcja świata na reaktywację grupy w 2007 roku. Pożegnalną trasę zespołu obejrzało wówczas ponad 3,7 miliona widzów, czyniąc z niej trzecie najlepiej sprzedające tournee w historii muzyki rozrywkowej.

Utwory takie jak "Roxanne" czy "Message in the Bottle" do dziś stanowią najbardziej pożądane przez publiczność punkty koncertowej setlisty Stinga. Ciekawostkę stanowi fakt, że polscy słuchacze swego czasu najbardziej docenili utwór "Wraped Around Your Finger", jedyny z repertuaru The Police, który zawędrował na sam szczyt Trójkowej Listy Przebojów.

W repertuarze Mistrza, jak piszą o Stingu założyciele jego polskiego funclubu, szczególne miejsce zajmuje utwór "Every Breath You Take". Kompozycję tę muzyk napisał w 1983 roku tuż po rozstaniu ze swoją ówczesną żoną Frances Tomelty.

- Obudziłem się w środku nocy i usłyszałem tę linijkę w głowie "Every breath you take, every move you make". Siadłem do pianina i napisałem tę piosenkę w ciągu pół godziny - wspominał Sting w jednym z wywiadów.

W przyszłości utwór miał stać się dla Stinga źródłem wielu frustracji. Artystę złościło, że ludzie odbierali go jako pozytywne wyznanie miłości, podczas gdy według niego piosenka ta jest obsesyjnym, pełnym zazdrości wyznaniem odrzuconego kochanka. Na osłodę Stingowi pozostaje fakt, że utwór ten generuje mu około 1/4 dochodu, jaki ma ze wszystkich swoich tantiem.

A może Sting skończył się na The Police? Nic podobnego. Posłuchaj płyty "Nothing Like the Sun". Ten wydany w 1987 roku album to podstawowy kontrargument fanów muzyka broniących jego solowych poszukiwań. W istocie płyta zainspirowana dwoma ważnymi wydarzeniami w życiu Stinga, śmiercią matki i wyprawą do Ameryki Południowej, podczas której artysta spotkał się z ofiarami wojen domowych, przyniosła mu jego dwa największe przeboje. Melancholijny utwór "Fragile" do dziś, zajmuje czołowe miejsce w radiowych i telewizyjnych bankach piosenek trzymanych na smutne okazje. Z kolei utwór "Englishman in New York" poświęcony brytyjskiemu pisarzowi Quentinowi Crispowi, słynącemu z walki o tolerancję dla osób kochających inaczej, jest jednym z chętniej coverowanych utworów Stinga. My proponujemy reggae'ową przeróbkę tego hitu w wykonaniu jamajskiego artysty Shineheda.

Jednak nie tylko muzyką Sting zaskarbił sobie serca milionów ludzi na całym świecie. Gwiazdę muzyka dobudowały jego role filmowe. Artysta, jak przystało na muzycznego guru, grywał głównie samego siebie, ale zdarzyło mu się stworzyć pamiętne kreacje. W epickiej ekranizacji kultowej powieści science fiction "Diuna" zagrał okrutnego księcia Feyda-Rautha Harkonnena, z kolei w muzycznym filmie "Quadrophenia" wcielił się w postać Ace'a Face, charyzmatycznego przywódcy gangu modsów. Dzięki tym filmom Sting do swojego wizerunkowego portfolio, obok angielskiego dżentelmena i piosenkowego romantyka, dorzucił jakże pociągające oblicze: zimnego macho o stalowym spojrzeniu. W końcu która dziewczyna oprze się beznamiętnemu tańcowi blondwłosego nadczłowieka?

Wreszcie: istotny wpływ na atrakcyjność Stinga dla polskich fanów przez lata miała jego niedostępność. Po raz pierwszy muzyk zawitał do Polski dopiero w czerwcu 1996 roku. Wystąpił wówczas na warszawskim stadionie Gwardii, grając dla wielotysięcznej widowni, która pomimo potwornej ulewy żywiołowo reagowała na każdy utwór. Od tego czasu Sting odwiedzał Polskę jeszcze pięciokrotnie. W 2005 roku artysta zagrał dla 75 tysięcy widzów na terenie Torów Wyścigowych Konnych na Służewcu, zaś w 2008 roku dotarł na Stadion Śląski w Chorzowie wraz z reaktywowaną grupą The Police.

Zaplanowany na 17 grudnia występ artysty, uświetniający galę moje.polskieradio będzie jego pierwszym koncertem transmitowanym na żywo przez Polskie Radio. Czy będzie równie gorąco jak na prezentowanym niżej klipie nagranym podczas występu Stinga z orkiestrą na marokańskim festiwalu Mawazine Festival, przekonamy się już wkrótce.

(bch)